Amisze z nad Dniestru
Na stromych brzegach Dniestru, wśród pól, z dala od innych wsi, w powiecie Tłumacz na Przykarpaciu leżą Mostyszcze. Wieś mała, schludna, jak z obrazka. Kilkadziesiąt chat, wymoszczona kamieniem droga, autobus z centrum powiatu dojeżdża kilka razy dziennie. Mieszkają tu rodziny niezwykłe, które w ostatnim czasie wabią do siebie dziennikarzy i niepokoją społeczeństwo. Wiele gazet ukraińskich i programów telewizyjnych mówi o dziwnych i groźnych miejscowych sekciarzach, którzy z powodów religijnych doprowadzają do śmierci swoje dzieci.
Powiadają, że zamroczeni religijnie rodzice nie karmią swych pociech, których w każdej rodzinie jest nie mniej, niż pięć, nie leczą ich, nie obcują z ludźmi, a jak zobaczą przedstawiciela rady wiejskiej, milicjanta czy lekarza, to ukrywają się w wielkich norach na brzegach Dniestru. Mówią też, że brak im jakiejkolwiek cywilizacji, chodzą w łachmanach, nie posyłają swoich dzieci do szkoły, a być może także składają je w ofierze. Korespondent „Kuriera Galicyjskiego” spróbowała wybadać, jak naprawdę żyją ci ludzie, którzy sposobem bycia przypominają amerykańskich amiszy. Wyruszyłam do Mostyszcz.
Wnętrze domu sekciarzy
Droga do odludków
Dotrzeć do wsi nie jest łatwo. Należy ona do najbardziej oddalonych w okolicy. Nie ma tu nawet rady wiejskiej. W drodze wypytuję o dziwnych sekciarzy. Zdania mieszkańców sąsiednich wsi są podzielone. Jedni mówią, że mieszkańcy Mostyszcz są, jak wszyscy inni, tylko się ubierają dziwnie: kobiety w jaskrawe bluzki i spódnice i omalże od urodzenia zakładają chustki, a panowie zawsze mają na głowach duże kaszkiety.
Natomiast sekciarze nie piją, nie palą, kobiety nie usuwają ciąży, dzieci nie kłócą się z rodzicami. To wszystko zasługuje na szacunek. Inni mieszkańcy wsi, wymachując pięściami, krzyczą, że dawno trzeba ich stąd przepędzić, ponieważ sieją wśród ludzi zamęt. Dochodzi do tego, że tzw. „poczciwi” obawiają się o swoje dzieci.
Mostyszcze ukryło się za lasami, za górami, za stromymi Dniestru brzegami
Jedziemy dalej. Po obu stronach drogi, wyłożonej białym kamieniem, leżą małe działeczki. Rośnie tu pszenica, ogórki, ziemniaki, buraki – wszystko, w co bogata jest ziemia ukraińska. Przy jednej z działek krząta się jakiś mężczyzna. Ma na głowie duży kaszkiet. Widać, że jest z sekty. Przedstawił się jako Piotr, nie chciał podać nazwiska. Powiedział, że nie ma żadnej chęci na rozmowy z dziennikarzami, tak samo, jak wszyscy współmieszkańcy wsi. „Ostatnimi czasy o nas bardzo wiele nieprawdy piszą, dlatego też nie będzie żadnych rozmów”, – kwituje mieszkaniec Mostyczcz, rzucając drapieżne spojrzenie piwnych oczu.
Kilkaset metrów dalej spotykamy młodą rodzinę. I znów – mężczyzna w kaszkiecie, a żona – w jaskrawej zielonej chustce, związanej pod szyją, spódnicy w kratkę i niebieskim swetrze (sekciarze lubią jaskrawe kolory). Znów ludzie się odwracają, żadnej rozmowy. Po długich namowach godzą się na to, żeby powiedzieć kilka słów. Zdjęcia – kategorycznie odpadają. Każda fotografia – to pycha. Amisze robią zdjęcie raz w życiu – do dowodu osobistego. Oczywiście, można się sfotografować potajemnie, jednak na sumieniu będzie „grzech”.
Skąd się wzięła ta dziwna wiara
Za chwilę podchodzi jeszcze kilku wiernych. Wśród nich – mężczyzna z małą córeczką. Dziewczynka ma na sobie białą chusteczkę, ale w żadnym wypadku nie przypomina zagłodzonej czy zmęczonej. Ma zaróżowione policzki, jest wesoła i wygląda na to, że bardzo kocha swego tatusia, bo mocno trzyma go za rękę i uśmiecha się.
„Wierzymy w Boga żywego, staramy się żyć prosto, jak Jezus Chrystus i przestrzegać każdego słowa z Biblii, ponieważ przez tę Księgę przemawia do nas sam Bóg, – opowiadają sekciarze, którzy trochę złagodnieli. – Nie mamy jednak tradycyjnych obrazów ani ikon, nie chodzimy do cerkwi ani do kościoła, zbieramy się, żeby się pomodlić i się naradzić, czy komuś nie jest potrzebna pomoc. Wszystko robimy wspólnie. Pomagamy swym braciom i siostrom”.
Skąd i kiedy się zjawiła ich dotąd nigdzie nie zarejestrowana wspólnota, mieszkańcy Mostyszcz nie wiedzą. Mówią, że tak jest u nich z dziada pradziada. Wygląda na to, że u schyłku XVIII lub na początku XIX w. przywędrowali tu z Europy menonici lub amisze. Ci ostatni wyznają naukę Jakuba Ammana, menonity, który w XVII w. opuścił swą sektę i wybrał drogę bardziej surową i konserwatywną. Amisze przyjmują chrzest w wieku dojrzałym, uważają, że Kościół musi funkcjonować odrębnie od państwa. Poza tym, żyją w wielkich rodzinach patriarchalnych, nie noszą broni i nie korzystają z dóbr cywilizacyjnych.
Wiele osad amiszy jest w USA. Przedstawiciele amiszy amerykańskich niedawno przyjeżdżali do Mostyszcz. Zostali przyjęci gościnnie, jednak nie było rozmów o dalszej współpracy.
Sekciarze z Mostyszcz nie mają kapłanów, pastorów czy starszych. Mówią, że do stycznia żył wśród nich prorok Iwan. To był wielki człowiek, namaszczony Duchem Świętym. Wszystko wiedział, każdemu pomagał. Mieszkańcy wsi słuchali go, jak ojca. Opowiadał nawet o wydarzeniach politycznych. Kiedy żył, nawet do szpitala nie chodzili. Chorych przywożono do niego. Pomodlił się – i choroba mijała, jak ręką odjął. Przed śmiercią prorok Iwan powiedział, że jest ostatni i nie będzie już takiego, jak on. Nie wybierają więc we wsi sekciarskiej starszego. Oczekują końca świata, który ma nastąpić – wedle wyobrażeń mieszkańców sekciarskiej wsi – po śmierci ostatniego proroka.
Prawa religijne sekty są bardzo surowe. Jeden z największych zakazów dotyczy krwi. W niej, twierdzą ci wierni, jest dusza człowieka. Dlatego też mieszkańcy Mostyszcz często mają problem z lekarzami. Kiedy kobiety rodzą i dostają krwotoku czy dzieciom jest potrzebna transfuzja krwi – za nic w świecie się na to nie zgodzą, także w przypadku zagrożenia życia. Tylko się modlą i oczekują cudu. Jeśli jednak człowiek odchodzi do Boga – znaczy, tak miało być. Bóg dał, Bóg wziął.
Życie bez cywilizacji
Dowiedziałam się też, że, czyniąc zgodnie z Pismem Świętym, mieszkańcy Mostyszcza odrzucają wszelkie dobrodziejstwa cywilizacji. Nie używają światła, gazu, samochodów, telefonów. Dotarłszy do wsi, wchodzę do pierwszego budynku. A przed nim stoi… samochód. „Proszę się nie dziwić, opuściłem wspólnotę, mam samochód i telefon i mogę robić, co mi się podoba”, – mówi Michał, który ma 29 lat. Zaprasza do siebie. Na progu stoi jego matka, na głowie ma wielką zieloną chustę, czyli należy do wspólnoty.
Podłoga nie została niczym wyłożona, zamiast tego – czerwona glina z traczką, czyli rozdrobnionym drewnem. Michał mówi, że ta „podłoga” jest smarowana kilka razy w tygodniu, żeby było czysto. Wszystkie okna, drzwi, meble członkowie wspólnoty wykonują własnoręcznie, bez pomocy urządzeń mechanicznych. Wyroby nie są lakierowane i farbowane. Ściany są bielone jedynie wapnem. Brak tu jakichkolwiek obrazów, jest tylko małe lusterko. Na środku sufitu – haczyk, na którym jest wieszana lampa naftowa.
Na łóżku starannie wyłożono poduszki. Na półkach, zawieszonych na ścianach, w równiutkich rzędach leżą ubrania. Kiedyś wszystko starali się szyć sami, jednak cywilizacja szybko dociera także do Mostyszcz. Obecnie płaszcze, swetry, spódnice i spodnie są najczęściej kupowane. Wielu wiernych znad Dniestru uważa, że posiadanie mnóstwa ubrań – to przejaw przepychu. Ich rodzice i dziadkowie mieli jedną parę butów na całą wielką rodzinę, ubrania się nosiło, dopóki nie zniszczą się. Tylko wówczas szyto nowe.
Rodzina, dzieci i… nieczystość
Michał nie chce tak żyć. Takich jak on, którzy odeszli ze wspólnoty i przyjęli wszystkie dobrodziejstwa cywilizacji, jest niewielu. Członkowie wspólnoty z nimi prawie nie rozmawiają. Matka młodego człowieka nie traci nadziei, że syn wróci.
„Nieczystość mnie się uczepiła, – wyznaje swój „grzech” Michał. – Zapragnąłem chodzić na dyskoteki, spotykać się z dziewczynami, uprawiać seks. Coś takiego jest u nas srodze zakazane. Mam 29 lat, gdybym pozostał w sekcie, miałbym już rodzinę i z pięcioro dzieci. Natomiast w tej sytuacji jestem wolnym kozakiem. Zdążę jeszcze”.
Wierni z Mostyszcz zakładają rodziny wcześnie. Pobierają się w wieku 16-20 lat, tylko z członkami sekty. Bardzo rzadko do wspólnoty przychodzi żona „ze świata”. Staje się tak wówczas, kiedy w zupełności przyjmuje ona sposób życia w sekcie. Zresztą, kobieta nie ma tu prawa głosu. Wybiera mężczyzna. Przed ślubem młodzi nawet nie spotykają się. Chłopak, który dokonał wyboru, idzie do wspólnoty i mówi o swoim zamiarze ożenienia się z tą czy inną dziewczyną. Wspólnota przekazuje jej tę wiadomość. W przypadku uzyskania zgody odbywa się ślub. Dziewczyna może odmówić, jednak wówczas może na zawsze zostać starą panną. Takich we wsi też nie brak. Nie mają szans na wyjście za mąż. Mogą jedynie wystąpić z sekty i znaleźć sobie kogoś poza wsią.
Nie ma żadnego wesela, białej sukni, welonu i obrączek. Małżeństwo jest zawierane w radzie wiejskiej. Tak powstają nowe rodziny. Osoby, które wczoraj ledwie się znały, rozpoczynają wspólne życie. Godne podziwu jest to, że żyją ze sobą dobrze. Cierpliwość sprowadza miłość. Ciężka praca i dzieci uniemożliwiają kłótnie, ciche dni. W rodzinach mieszkańców Mostyszcz dzieci nie brakuje. Każdego roku przychodzi na świat dziecko, ogółem co najmniej pięcioro. „Statystyczna rodzina” – to od ośmiorga do dwanaściorga dzieci.
Oczywiście, nikt nie używa środków antykoncepcyjnych, grzechem jest nawet myśleć o zabiegu przerywania ciąży. Trzeba przyjąć z wdzięcznością tyle dzieci, ile Pan Bóg da. Brakuje środków – wspólnota pomoże. Nikt nie pobiera tu na dzieci zapomogi od państwa. Żadna matka nie chce przyjąć odznaczenia „Matka-bohaterka”. „Nie uczyniłyśmy nic, aby była po nas pusta sława, – mówią zmieszane matki wielodzietne. – Kobieta po to została stworzona przez Boga, by ród ludzki nie zaginął”.
Wiara – światłem, nauka - bałwochwalstwem
Wspólnota ma ogromne problemy z władzami lokalnymi z powodu tego, że dzieci niesystematycznie odwiedzają szkołę. Mali członkowie wspólnoty, ledwie co stanąwszy na nogi, zaczynają pomagać rodzicom w gospodarstwie. Dorośli mówią, że dzieci nie są do tego zmuszane. Mali sami robią to wszystko chętnie, ponieważ darzą rodziców szacunkiem i miłością.
Każde dziecko jest dla tych rodzin upragnione. Matki nie pozostawiają ich bez uwagi, a ojcowie są dumni z synów i córek. Starsi tak dbają o młodszych, że można pozazdrościć. Wszystkie zachowania są szczere. Nie można udać miłości dziecięcej. Nikt za żadne pieniądze nie kupi łagodnego spojrzenia zadowolonego, sytego i zdrowego dziecka.
Jeśli zaś chodzi o szkołę, to dzieci chodzą tam, jednak uczą się niechętnie. Dorośli uważają, że najważniejsze jest, by umiały czytać, pisać i liczyć, a cała inna mądrość im się na nic nie przyda. Młodzi członkowie wspólnoty nie kształcą się dalej, nawet w zawodówkach. Ich rodzice uważają, że, gdyby świat nie był taki zły, okrutny i pełen pokus, to dzieci kształciłyby się dalej, a tak niech ich dusze i serca nie będą zaśmiecone.
Po ukończeniu dziewiątej klasy chłopcy jadą z rodzicami i starszymi braćmi zarabiać pieniądze. Bardzo dobrzy, akuratni i uczciwi majstrowie są znani w Kijowie, Doniecku, Lwowie, Odessie. Deputowani, aktorzy, oligarchowie, wysocy urzędnicy zlecają im budowę swoich dacz, uzdrowisk, z ufnością przekazują im w zarządzanie pieniądze i majątek. Sekciarze z Mostyszcz nie okradną i nie skłamią. Po ukończeniu szkoły dziewczyny pracują w domu, zajęć jest dość. A potem – zamążpójście i codzienne problemy, kłopoty. Dzieci nie mają więc żadnego wyboru ani wiedzy o otaczającym świecie, który jest dla nich wrogi i zły. Są jednak szczęśliwi w tej niewiedzy.
Zasłonić pychę
Członków sekty spośród innych wyróżniają dziwne ubrania. „Nasze kaszkiety i chusty na głowach kobiet – to oznaka pokory, – opowiada Bogdan, który ma już swoje lata. – Każdy człowiek „ze świata” robi jakieś uczesanie, kupuje ubrania, żeby się wyróżnić. Pyszni się. My zaś żyjemy prosto, jak Chrystus. Zakrywamy pychę w postaci włosów i robimy się jednakowi wobec Boga oraz braci i sióstr”.
Członkowie wspólnoty jedzą proste i skromne potrawy. Spożywają wszystko, co zostało wyhodowane w ogrodzie. Kupują jedynie to, co najbardziej konieczne. Chleb pieką sami. Dają sobie z tym radę nawet mężczyźni. Nie rezygnują też z mięsa. Na każdym podwórku – dwie-trzy krowy, świnie, króliki, kury. Psów nie ma nigdzie. Członkowie wspólnoty uważają, że te zwierzęta są wcieleniem zła. Więcej na ten temat nie chcą rozmawiać. Mówią, że nie ma czego tu strzec, bo i tak nikt nic nie kradnie.
Tak niepostrzeżenie minął dzień. Były spokojne rozmowy, odwiedziny w kilku domach, spotkania przy suto zastawionym stole pełnym prostych i sycących potraw. Szczęśliwi w swej niewiedzy są ci ludzie, którzy nie umieją ładnie i składnie mówić, natomiast są serdeczni i otwarci, odprowadzają aż do końca wsi. Nikt nie wie, komu jest lepiej – tym prostym i z wyglądu dziwnym ludziom, czy nam, którzy przez całe życie gonimy za pieniędzmi, sławą, karierą, szukamy miłości, pomagamy stanąć na nogi dzieciom i… starzejemy się w samotności.
Halina Pługator
Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie,Polsce i Świecie.
Dodaj komentarz