Powroty z emigracji O tym się mówi
Zrobił się nam naród mobilny, aż strach. Już nie tylko Stany, nie tylko Bundesrepublika; cały świat stanął przed nami otworem, a my skwapliwie z tego skorzystaliśmy. I korzystamy, i będziemy korzystać - ponad wszelką wątpliwość będziemy.
Kiedy są wyjazdy, nieuchronne stają się też powroty. No i tu bywa pies pogrzebany. Zwłaszcza - to ocena niepoparta wprawdzie badaniami, ale wynikająca z obserwacji tak częstych, że uprawniających do uogólnień - gdy powroty przedsiębiorą emigranci średniego pokolenia, czyli ani nie ci, których w świat wygnały wojenne zdarzenia, ani nie ci, co urodzili się w normalnych czasach bez racjonowania paszportów, bez upokarzania staraniem się o wizy.
Przyjeżdżają. Podstarzali, podmęczeni. Zazdroszczący. Ale do tego niechętnie się przyznają: o wiele bardziej (jeśli nie wyłącznie) łakną uznania. Zaiste, o uznanie nietrudno; są w końcu ludźmi, którzy wyruszali w świat bez znajomości języków, z kwalifikacjami nieprzesadnie przydatnymi tam, gdzie ich los rzucał - ale dali sobie radę. Zaczynając od roli czarnoroboczych, dochodzili do czegoś; mają swoje miejsca w klasie średniej, pospłacali część rat za domy, podszkolili dzieci. Wiedzą, ile to wszystko kosztowało wysiłków i poświęceń. Oczekują aprobaty, potrzebują podziwu.
Ale - nic z tego. Bo czego tu zazdrościć? Że ten i ów ma samochód, że ma dom? Świat jest mały, wszystko wiemy: w Australii albo innej Kaledonii posiadanie domu to taki sam standard, jak u nas mieszkania, a samochód... Doprawdy, czy tym można jeszcze komukolwiek zaimponować?
Ale oni się domagają uznania, a kiedy go nie ma - wpadają w złość. Widzą zawiść, małostkowość; jakże polskie zacofanie. Czasem więcej: brak tolerancji. Całe szczęście, że najświeższa emigracja ma więcej rozsądku. Oraz elastyczności.
(DELL)
Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.
Dodaj komentarz