Kapela towarzysząca Lajkonikowi
Znacie historię o Lajkoniku? Ba! Jakżeby
inaczej, zwłaszcza tu, w Krakowie. A więc znacie. No to posłuchajcie...
- jak mawiał nieoceniony bajczarz Aleksander hrabia Fredro.
W
oktawę święta Bożego Ciała kiedy procesya wychodzi z kościoła Panny
Maryi i po okrążeniu Rynku ma się ku końcowi, tłumy publiczności z
wszelkich warstw społeczeństwa zwracają się ku ulicom Brackiej i
Wiślnej, aby u wstępu do nich zatrzymać się i ustawić w miejscach nieco
wzniesionych, przed sklepami na schodkach czy bramach domów. Okna i
balkony w tej połaci Rynku szczelnie zapełniają się ludźmi, nawet
daszki nad dolnymi gzymsami, gałęzie drzew rosnących na Rynku obsadzone
są widzami...
Zaledwie procesja się skończy nadciąga od Zwierzynieckiej jakiś tłum
gwarny i ruchliwy. Unosi się ponad nim wielki sztandar słychać dźwięk
kapeli, skrzypców, fletu, klarnetu, basów i dolatuje głuchy odgłos
bębna.
Rzeszę tę wyprzedza gromada chłopaków umykających przed jakimś
brodaczem w tatarskiej czapce, który energicznie wywija pałką na
krótkim trzonku. Zatrzymuje się przed pałacem biskupim, potem
przedostawszy się Bracką na Rynek skręca ku Grodzkiej, lecz dociera
tylko do domu pod Matką Boską i zwraca się ku ulicy św. Anny; potem ku
połaci od strony Sławkowskiej i wreszcie przebywa przestrzeń od
Krzysztoforów do Wiślnej, gdzie kończy się zabawa. Przez Wiślną bowiem
Konik zawraca za rogatki na Zwierzyniec, gdzie całą gromadkę satellitów
Tatara czeka czeka wieczerza z napitkiem w domu Micińskich.
Tak pisał o harcach Lajkonika przed stu laty Walery Eljasz
Radzikowski. Z jego wydanej w Bibliotece Krakowskiej książeczki o
koniku zwierzynieckim możemy najpełniej zaczerpnąć wiedzy o tym
najbardziej chyba charakterystycznym krakowskim widowisku
folklorystycznym. Wiedzy obszernej, z jednym wyjątkiem, najciekawszym i
najistotniejszym - o jego genezie. Do dziś są tylko hipotezy, domysły.
Co może i dobrze, tajemniczość dodaje imprezie uroku.
Radzikowski relacjonuje pochód Lajkonika z autopsji, bardzo
rzetelnie, ale ponieważ jego praca ma też i charakter naukowy, pozwala
sobie na przemilczenia pewnych faktów, nielicujących z powagą naukowego
podejścia do tematu. Mniej dyskretna jest prasa ówczesna, jak zresztą
prasa w każdej epoce. Z reporterskiej relacji "Nowości Ilustrowanych" z
roku 1907 - za którymi reprodukujemy tu unikalne fotografie Lajkonika
sprzed stulecia - możemy dowiedzieć się, dlaczego zwierzyniecki Tatar
wychynąwszy za róg Brackiej, dociera tylko do domu pod Matką Boską. To
bardzo istotny przystanek w jego rajdzie po Krakowie - sławna
restauracja Wentzla "Pod Obrazem". Przystanek nie pierwszy zresztą: Od
czasu do czasu wstępuje Lajkonik do przydrożnych szyneczków i tam raczy
się sowicie wraz z całą świtą. Nic dziwnego też, iż na przebycie drogi
od Panien Norbertanek do Rynku potrzebuje przeszło trzech godzin... A
kończy się to wszystko dobrze po 9 wieczór w gościnnym handlu pana
Hawełki. Do roku 1850 Lajkonik docierał zresztą tylko na Franciszkańską
do pałacu biskupiego. Dopiero po wielkim pożarze w tymże 1850 roku,
który siedzibę biskupów obrócił w ruinę, Lajkonik zaczął zaglądać na
Rynek, do Wentzla i Hawełki. I od tego czasu na "wieczerzę z napitkiem"
do domu Micińskich, którzy przez wiele lat organizowali jego harce,
Lajkonik nie podążał już raczej o własnych siłach i chyba nie w pełni
świadom swej kulturotwórczej roli.
Lajkonik uwieczniony został przez p. Lisa aparatem "Nowości
Ilustrowanych" już w stroju zaprojektowanym przez Stanisława
Wyspiańskiego na zamówienie Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków
Krakowa. Pierwszy występ Lajkonika w nowym stroju miał miejsce 9
czerwca 1904 roku. I znów mała nieścisłość się wkrada. Powiada
Radzikowski: Gdy przed kilku laty z powodu podarcia ubioru Konik po
procesyi Mariackiej nie zawitał do Krakowa, taki żal i oburzenie
zapanowało w grodzie Krakusa, ze Rada miasta uznała za potrzebne sama
sprawić mu nowy strój; w następną też oktawę Bożego Ciała harcował
ulubiony Konik po Rynku ku ogólnej radości przywiązanych do
starodawnego zwyczaju Krakowian.
Starodawność zwyczaju jest też nieco podejrzana. Głucho o nim przed
końcem 18 stulecia, pierwsze wzmianki, opisy, ikonografia to początek
wieku 19. Odbywa się jakoby na pamiątkę najazdu tatarskiego, ale
mongolska dzicz plądrowała nasze miasto zimą, a nie u progu lata, w
Boże Ciało, które to święto zresztą ustanowiono w parę dziesiątków lat
później. Raz tylko Tatarzy zdobyli Kraków z zaskoczenia w roku 1259, a
święto Eucharystii po raz pierwszy na ziemiach polskich wprowadził
biskup Nanker, który w diecezji krakowskiej sprawował rządy w latach
1320-1326.
Nawiasem mówiąc, obchodzone było bardzo uroczyście i nawet za
głębokiej komuny było dniem wolnym od pracy. Aż do roku 1955
obowiązywała w Kościele także oktawa Bożego Ciała i codzienne przez
osiem dni dwie procesje - rano i wieczorem - wokół kościoła; stąd
opisanie przez Radzikowskiego harców Lajkonika tuż po procesji. Oktawa
została zniesiona przez papieża Piusa XII, ale na prośbę Episkopatu
Polski w naszym kraju został zachowany zwyczaj jej obchodzenia , choć
nie ma ona już charakteru liturgicznego.
Zamieszaniu z Tatarami i Bożym Ciałem winien literat, Edmund
Wasilewski, zacny skądinąd poeta Wolnego Miasta Krakowa, autor poematu
"Krakowiaki" złożonego z luźno powiązanych fragmentów krakowskich
przyśpiewek ludowych oraz podania "Lajkonik" uznawanego za jedną z
najciekawszych stylizacji ludowych XIX stulecia. Wiele utworów
Wasilewskiego oprawił muzycznie Stanisław Moniuszko i zyskały one
uznanie jako popularne pieśni patriotyczne.
O koniku ci zanucę Krakowianko hoża/ co tańcuje między ludem jak
strach przez rozdroża/ W oktawę Bożego Ciała lat temu nie mało/ gdy po
Rynku obnoszono Chrystusowe Ciało/ Lud się modlił; między tłumy
straszna wieść przypadła/z rozwianemi na wiatr włosy spłakana wybladła/
i wrzasnęła w serca mężów i w serca niewieście/ oj bieda nam wielka
bieda,goreje przedmieście/ Srogi Tatar chciwy łupu w Zwierzyńcu
plądruje... Ale prędzej dęby w lesie zegnie oddech burzy/ i na wióry je
rozniesie
niż Krakowiak stchórzy.
Onże krakowiak to włóczek, czyli flisak ze Zwierzyńca, który "na
wiatry czerwoną chorągiew rozwinął/ a z chorągwi orzeł jak anioł
wypłynął/zanim w warkocz nocy słońce włosy zwiło/ na wiślanym brzegu
Tatarów nie było. Na pamiątkę tego na tatarskim koniu/ do dziś włóczek
jak wtedy harcuje po błoniu. I tę pamiątkę każdy z nas szanuje. A kto
się zapiera, tym wiatr poniewiera.
JAN ROGÓŻ
Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.