• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Kronika miasta i gminy Skała

Prywatna Kronika miasta i gminy Skała

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Warto wiedzieć
    • http://www.gimskala.net/
    • O Zbigniewie Święchu
    • Rozkład jazdy MBM Bus
  • Warto zerknąc
    • Centrum Kultury w Skale
    • Informator turystyczny Ojcowa
    • Mapa Ojcowa- gogle
    • O powstaniu na naszej ziemi
    • Pieśni legionowe
  • Zajrzyj przed wycieczką
    • Dom Jana Pawła II
    • Ojcowski Park Narodowy
    • Orkiestry dęte
    • Park miniatur
    • Zamek w Pieskowej Skale
  • Zajrzyj-ciekawe
    • Cyganka
    • Cyganka (1980) LIVE
    • Dziennik Polski
    • Ewa Demarczxyk
    • Ewa Demarczyk
    • Karuzela
    • Nakręć się miłością
    • Pałac w Minodze
    • PIWNICA POD BARANAMI
    • Pudel net
    • Skrzypek
    • Studio filmowe
    • Witamy w Pcimiu
    • Zima w Pcimiu

Archiwum

  • Luty 2010
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009

Najnowsze wpisy, strona 39


< 1 2 ... 38 39 40 41 42 ... 74 75 >

C C D – KOSZMAR W PASIEKACH

Martwa pszczoła. fot. Kurier Galicyjski

Kiedyś taka mania opanowała Związek Radziecki. Wtedy to prawie każdą nazwę i każde określenie przedstawiano w postaci literowego skrótu i kto potrafił utworzyć skrót bardziej absurdalny, ten wydawał się sam sobie bardziej nowoczesny i lepiej wykształcony. Powstawały więc różne SSSR, OGPU, NKWD i RKKA, a później jeszcze Kombrygi i Kominterny. Niczym innym jak skrótami, były też słynne kołchozy i sowchozy. Ta sama mania opanowała teraz Stany Zjednoczone, a szczególnie język, jakim posługuje się amerykańska nauka akademicka. Stwarza to utrudnienia w komunikacji między naukowcami różnych dziedzin, bo każda z nich tworzy swoje własne skróty, znane tylko na jej terenie. Inni nie potrafią zrozumieć rozmów, jakie ci miejscowi prowadzą między sobą, dyskusje wymagają od kogoś postronnego uprzedniego zapoznawania się z niezwykle skomplikowanym sposobem komunikacji na danym terenie i wszystko to sprawia, że każdy czuje się profanem wśród tych jedynie wtajemniczonych. I o to zapewne tym chłopcom chodzi. O tym, jak uciążliwe są te wszystkie amerykańskie skróty, niech świadczy fakt, że to samo CCD w różnych dziedzinach nauki znaczy kompletnie coś innego: CCD w elektronice – to matryca CCD (ang. Charge Coupled Device). CCD w pszczelarstwie – to skrót od ang. Colony Collapse Disorder, Zapaść Rodziny Pszczelej, czyli zjawisko masowego ginięcia pszczół. CCD w medycynie to skrót od ang. Cleidocranial Dysplasia, dysplazja obojczykowo-czaszkowa. Odtajniam więc skrót CCD, wymawiany jako si si di. Jest to Colony Collapse Disorder, czyli Zapaść Rodziny Pszczelej. Nam się to może wydawać bezsensowne, ale dla posługujących się takim magicznym językiem tak nie jest. Im może chodzić o prestiż. O prestiż posiadacza patentu na używanie skrótu. Stanie gdzieś taki amerykański profesor, odezwie się, a Ty, biedny Czytelniku, nic z tego nie zrozumiesz. Nie tylko Ty, ale nawet profesor z innej dziedziny nauki osłupieje i odczuje swoją małość. Odtajniam więc skrót CCD, wymawiany jako si si di. Jest to Colony Collapse Disorder, czyli Zapaść Rodziny Pszczelej. To tłumaczenie nadal niczego nie wyjaśnia, bo czymże, do cholery, może być zapaść rodziny pszczelej? Rzecz jest bardzo prosta pod warunkiem, że znajdzie się ktoś, kto zechce ją przedstawić w sposób normalny, bez całego tego profesorskiego sięgania lewą ręką do prawej kieszeni. No więc problem wygląda tak. Rano do pasieki przychodzi pszczelarz i od razu widzi, że podczas jego nieobecności stało się tutaj coś strasznego. – W powietrzu prawie nigdzie nie widać pszczół! Pszczoły walczą ze sobą tak, jak ludzie. Na śmierć! Z niedowierzaniem, ale i z trwogą w sercu otwiera pierwszy z brzegu ul... Wewnątrz zastaje tylko matkę, czerw, czyli pszczele oseski oraz niewielką ilość jeszcze nie do końca dojrzałej pszczelej młodzieży. Pszczół robotnic, tak zwanych zbieraczek, których w rodzinie pszczelej bywa około 60 000, teraz prawie nie widać, lub nie widać ich wręcz ani jednej! Nigdzie nie widać też martwych pszczół, zapasy ula pozostają nienaruszone, a więc katastrofa, jaka spotkała pszczoły, nie mogła być wynikiem napaści na ul innych, obcych pszczół. Czasami takie napaści się zdarzają, ale trzeba pamiętać, że pszczoły walczą ze sobą tak, jak ludzie. Na śmierć! Po takiej napaści dno ula i ziemia wokół niego usłane są martwymi pszczołami. Stosami leżą na sobie martwe ciała napastników i obrońców. Plastry miodu są poniszczone i splądrowane przez rabusiów. Teraz w ulu nie można zaobserwować nic niezwykłego. Ul jest prawie pusty, ale wygląda tak, jakby pszczoły robotnice opuściły go z własnej woli. Możemy sobie otwierać po kolei jeden ul za drugim i wszędzie obserwować podobne zjawisko. To, co Państwu teraz przedstawiłem, jest właśnie owym CCD. Zapaść rodziny pszczelej? - No może i zapaść, ale tak właśnie widziana. Przychodzi się do pasieki, która jeszcze wczoraj funkcjonowała normalnie i raptem widzi się, że pasieki ubywa! Coś likwiduje nam pasiekę. Chyba kradnie nam pszczoły, bo przecież nam pszczół nie zabiło, nie otruło, nigdzie nie widać martwych pszczół. Więc co się tu stało, na litość Boską?! Z dnia na dzień latających pszczół ubywa, aż dochodzi do tego, że nie ma ich zupełnie. Dla każdego pszczelarza takie zdarzenie - to katastrofa jego zamierzeń i planów, jakie sobie wyznaczył. Obojętnie, czy dotknęło to małą pasiekę przydomową, czy ogromną pasiekę przemysłową, gdzie ule liczy się nie na sztuki, nie na dziesiątki, ale na setki sztuk. Takie wydarzenie to jednocześnie konkretne straty materialne. W przypadku wielkich pasiek wprost niewyobrażalne. W przeciągu zaledwie kilku miesięcy w Stanach Zjednoczonych zginęły w ten sposób setki tysięcy rodzin pszczelich. W stanach zachodnich Ameryki straty oceniane są na 60%, a w stanach wschodnich nawet na 70% pasiek!! Ale to zjawisko się przenosi! Jest już w Kanadzie, w Hiszpanii. Doszło do Niemiec i Szwajcarii. Mamy pierwsze doniesienia z Polski! Kto kradnie nasze pszczoły? Bo jeśli nie kradnie, to co dzieje się z tymi pszczołami? Znikają sobie? Jak znikają? Rozwiewają się w powietrzu? Każdy z Państwa pokiwa pewnie głową nad pszczelą tragedią, tłumacząc sobie jednocześnie, że skoro tak, to trudno. Nie ma pszczół, nie będzie miodu. W końcu bez miodu można przeżyć. Główne zadanie pszczół polega na zapylaniu kwiatów roślin uprawnych i z chwilą braku pszczół zapylanie przestanie się odbywać. Bez miodu pewnie byśmy przeżyli, bo bez pszczół nie przeżyjemy podobno dłużej, niż cztery lata. To już zostało dokładnie obliczone i nie przez byle kogo, bo przez Alberta Einsteina. Cztery lata i zaczynamy puchnąć z głodu. Każdemu pszczoła kojarzy się z miodem, podczas gdy wytwarzanie miodu można zaliczyć do całkowicie pobocznego zajęcia pszczół. Ich główne zadanie polega na zapylaniu kwiatów roślin uprawnych i z chwilą braku pszczół zapylanie przestanie się odbywać. Rośliny przestaną się rozmnażać. Nie dadzą plonów. Od tych plonów zależało do tej pory życie ludzi i zwierząt przez ludzi hodowanych. Nie będzie pasz, nie będzie zwierząt. Nie będzie zwierząt, nie będzie mięsa. Przedstawię teraz Państwu opinię specjalistów: „W większości rejonów pszczoły miodne odpowiadają za 95 proc. zapyleń. Pozostałe 5 proc. pracy wykonują trzmiele, motyle i pszczoły samotne. Według szacunków, na terenie Unii Europejskiej praca pszczół miodnych przekuwa się rocznie na niemal 4,3 miliardów euro (43 miliardy grywien) zysków dla rolnictwa. Odpowiednio dla USA będzie to suma 5 miliardów dolarów rocznie”. „Aż 80 procent roślin, występujących na Ziemi, to rośliny owadopylne, w których zapylaniu przodują utrzymywane przez człowieka pszczoły miodne. Naukowcy uważają, że dzięki pracy pszczół powstaje jedna trzecia żywności na Ziemi. Obecnie w Polsce żyje około 800 - 900 tys. pszczelich rodzin. Potrzeba dwa razy więcej, by zapylić wszystkie rośliny uprawne i dzikie”. Powstały firmy, które utrzymują się tylko z tego, że dowożą pszczoły na pola farmerów. Po skończonej akcji zabierają miód i gotówkę. W Stanach Zjednoczonych ogromne gospodarstwa rolne gotowe są płacić komuś, kto na okres kwitnienia dowiózłby im na pola kontenery z ulami pełnymi pszczół z okolic, gdzie pszczoły jeszcze nie wyginęły. I takie firmy powstały! Utrzymują się tylko z tego, że dowożą pszczoły na pola farmerów. Po skończonej akcji zabierają miód i gotówkę. Pomimo że za wynajęcie pszczół płaci się ciężkie pieniądze, farmerzy się cieszą, bo dzięki temu mają plony, a więc pracę i pieniądze na przeżycie następnego roku. Coraz częściej zdarza się jednak, że pszczoły giną i tym wynajmującym. Co wtedy? – Wtedy pozostało wynajmować pszczoły od tych, którzy jeszcze je mają, a więc mieszkających jeszcze dalej i oferujących swoje pszczoły za jeszcze większą cenę. Farmerzy kompensują sobie zwiększone wydatki, podnosząc ceny żywności. Zwiększone koszta produkcji wymuszają rosnącą drożyznę. Jak na razie, jest co jeść, chociaż wszystko zaczyna być cholernie drogie. Ale ten mechanizm w końcu się zatrzyma i właśnie wtedy przyjdzie czas na puchnięcie z głodu. Powtórzmy sobie, z czym przyszło się nam borykać. A więc. Stopniowo giną (w tym sensie, że nigdzie ich nie ma) wszystkie dorosłe pszczoły. W ulach pozostają matki, młode pszczoły i miód. Co najciekawsze, wręcz niesamowite, żadne pszczoły, żadne inne owady nie chcą tknąć tego miodu! W innych przypadkach porzucenia przez pszczoły zgromadzonego miodu, po niedługiej chwili pojawiają się tysiące amatorów smacznego jedzenia. A teraz? – Teraz nie ma nikogo! Dlaczego ten miód nie zachęca owadów, a wręcz je PRZERAŻA! – Nie wiadomo. Miód, jak miód. A mimo to owady go omijają. To, o czym piszę, dzieje się właśnie teraz. Masowe ginięcie pszczół to problem ostatnich 3 – 4 lat. Pisałem już o Stanach Zjednoczonych, ale jeszcze raz powtórzę. Ten problem tam się zaczął, ale nie dotyczy on tylko Stanów Zjednoczonych. W Chinach w niejednej prowincji kwiaty owoców zapyla się już ręcznie! W „starych” państwach Unii Europejskiej ilość pszczół zmniejszyła się już o połowę! Nieszczęście stało się niedawno, a więc powód nieszczęścia też musiał pojawić się niedawno. Wszelkie dotychczasowe opowieści o tajemniczym ginięciu pszczół okazały się realną prawdą, a nie tak, jak myśleli niektórzy, głupim gadaniem pijanych pszczelarzy biesiadujących przy kielichu. Nieszczęście stało się niedawno, a więc powód nieszczęścia też musiał pojawić się niedawno. Ktoś rzucił hasło, że pszczoły giną podczas zbierania pożytku tylko dlatego, że wprowadzony właśnie system telefonii komórkowej może swymi falami zakłócać orientację przestrzenną lecących owadów i powodować, że pszczoły nie potrafią zlokalizować ula, lecą gdzieś na manowce i tam giną bez wsparcia swojej społeczności. Wzięto się za przeprowadzanie badań, które wykazały, że telefonia komórkowa nie ma żadnego wpływu na nawigację latających pszczół. Drugim podejrzanym, początkowo pochwyconym zapalczywie i z wielką nadzieją, były modyfikowane genetycznie zboża, a właściwie pyłek tych zbóż, który jakoby powodował masowe wymieranie pszczół. I znowu badania wykazały, że to nie pyłek modyfikowanych zbóż jest powodem tragedii. Wreszcie, zdawało się, że nasi naukowcy odkryli przyczynę CCD. Miał to być wirus IAPV (przepraszam, ale znowu muszę posłużyć się amerykańskim skrótem oznaczającym Israeli Acute Paralysis Virus). W roku 2004 odkryto wirusa na pszczołach pochodzących z Izraela, stąd jego nazwa – izraelski wirus ostrego paraliżu pszczół. Zgoda. Jest to wirus odpowiedzialny za masowe wymieranie pszczół z powodu infekcji wirusowej, ale bynajmniej nie za CCD. Poza tym nie jest to wirus izraelski. Pszczoły na których wykryto wirus, aczkolwiek przebywały w Izraelu, wcale nie pochodziły z Izraela, tylko z Australii. Ta wiadomość bardzo zaintrygowała Amerykanów, którzy zaraz skojarzyli sobie fakt występowania pierwszych objawów CCD z momentem sprowadzenia do USA pszczół z Australii. Wszystko więc wspaniale się układało aż do momentu, gdy ktoś przytomny zwrócił naukowcom uwagę, że przecież w Australii zjawisko CCD w ogóle nie występuje. Poza tym wirusa IAPV znaleziono nie tylko na pszczołach chorych, ale też na pszczołach niewykazujących żadnych objawów choroby. Zdrowe pszczoły bezkarnie noszą na sobie śmiertelnego wirusa i nic złego się nie dzieje, dopóki ich odporność trzyma wirusa „za pysk”. Tragedia zaczyna się, gdy odporność spadnie. Wirus IAPV powinno się więc traktować jako mogący spowodować chorobę (ale chorobę wirusową, a nie CCD) dopiero w momencie, gdy odporność pszczół zacznie spadać. Ale tak działa tysiące innych wirusów i bakterii u wszystkich zwierząt, a także u ludzi. Sami, na co dzień, jesteśmy wprost wytapetowani taką ilością zarazków, że gdybyśmy to sobie zaczęli uświadamiać, umarlibyśmy natychmiast ze strachu. Podobnie jest z pszczołami. Zdrowe pszczoły bezkarnie noszą na sobie śmiertelnego wirusa i nic złego się nie dzieje, dopóki ich odporność trzyma wirusa „za pysk”. Tragedia zaczyna się, gdy odporność spadnie. Jeśli nawet dojdzie do masowego spadku odporności i masowego padania pszczół z powodu infekcji IAPV, prawie nigdy nie dochodzi do totalnego opuszczenia ula. Chore pszczoły giną gdzieś, nie mając sił, by powrócić, ale wokół ula widać też inne chore pszczoły, powolne, dygocące, mogące tylko pełzać. Wszystko wskazuje na to, że głośno rozreklamowany IAPV też nie jest powodem ginięcia pszczół. – Więc jeśli nie on, to co??? Niektórzy już byli gotowi uwierzyć, że to powróciła Pasieczna Baba, demon wygrzebujący się w księżycowe noce z jakiejś zapomnianej mogiły na wiejskim cmentarzu, który pod postacią starej, wstrętnej kobiety odzianej w czarne łachmany, poświstując ponuro na wydrążonej ludzkiej kości, snuł się nocami po pasiekach, przyświecając sobie latarnią o prawie granatowym, martwym świetle. Jeśli trupi blask latarni padł na jakiś ul, ten otwierał się, a zamieszkujący go pszczoły, pokorne i przerażone, chyłkiem przechodziły z ula do bezdennego wora niesionego w ręku przez Babę. Pasieczną Babę pokonał wszakże dzielny ksiądz Kwiatkowski, obficie kropiąc widziadło wodą święconą i gromkim głosem zmawiając modlitwy po łacinie, ale diabli wiedzą. Może Baba znów powróciła? Historia ludzkości jest nieodłącznie związana z historią rolnictwa. Od samych początków rasy ludzkiej jej przetrwanie zależało od sukcesów rolnika w osiąganiu wciąż wyższych plonów i w tworzeniu wciąż lepszych odmian roślin spożywczych. Historia rolnictwa, to też historia walki człowieka z „robalem” (tak nazwijmy sobie dla wygody cały zbiór przeróżnych owadów, żerujących na roślinach hodowanych przez człowieka). Cwany robal nie ma już ochoty żerować na roślinach rosnących dziko, łykowatych i kwaśnych. Woli wyżerać rośliny słodkie i smaczne, obficie hodowane przez ludzi. Robal potrafi w ciągu roku przegryźć sobie za dobre parę miliardów dolarów. Dawno minęły czasy, kiedy istnienie robala było zależne od innych zwierząt żywiących się robalem. Teraz robal rozmnaża się w tempie, któremu już nie zagrażają jego naturalni wrogowie. Każdy środek przeciwko robalom, zwany insektycydem, musi być sprawdzany, czy aby nie zaszkodzi pszczołom. Coraz to nowsze i wspanialsze odmiany roślin uprawnych powstają właściwie sztucznie. Jak wszystkie twory sztuczne i niejako „nie z tego świata”, nie mają wrodzonej odporności na robala, który aż dyszy, żeby sobie schrupać coś naprawdę nowego i niezmiernie smacznego. Nowe odmiany roślin muszą posiadać chemiczną osłonę przeciwko robalowi, inaczej zostaną pożarte, zanim w ogóle dojrzeją. Z tej świętej wojny z robalami zostały wyłączone pszczoły. Chociaż też owady, są jednak nie wrogami, a wręcz pieszczochami człowieka. Każdy środek przeciwko robalom, zwany insektycydem, musi być sprawdzany, czy aby nie zaszkodzi pszczołom. Niedawno chemikom udało się wyprodukować środek nieszkodliwy dla roślin, zaś skutecznie niszczący robale. Wystarczy, że robal tylko lekko nadgryzie jakąkolwiek część rośliny i natychmiast pada martwy. Pszczoły są bezpieczne, bo one przecież nigdy nie nagryzają żadnych roślin. Pszczoły pobierają z roślin nektar i pyłek, ale nowy środek owadobójczy, choć przechodzi nieznacznie z rośliny do pyłku i nektaru, to jednak w tak niewielkich ilościach, że jest on zupełnie nieszkodliwe dla pszczół. Robiono próby, które wykazały całkowity brak zagrożenia dla pszczół ze strony takiego pożytku. Ten stan wiedzy obowiązywał do czasu pojawienia się CCD. Teraz, po żmudnych badaniach okazało się, że właśnie ten nektar jest prawdopodobnie przyczyną znikania pszczół. Przy okazji wyszło też na jaw kilka potknięć, jakie stały się udziałem ekipy naukowców, zajmującej się sprawdzaniem toksyczności środka owadobójczego w stosunku do pszczół. Przede wszystkim, badania toksyczności nektaru przeprowadzono tylko przez dwa dni, bo takie są rutynowe badania toksyczności. Skoro przez dwa dni podawania preparatu pszczoły nie wykazują objawów zatrucia, przyjmuje się, że preparat jest nieszkodliwy. Poza tym badania wykonano na letnim pokoleniu pszczół zbieraczek. Tutaj należy się kilka słów wyjaśnienia. Środek owadobójczy pobierany przez pszczoły wraz z nektarem nie jest, co prawda, w tych stężeniach dla pszczół trujący, ale działa na nie tak samo, ja na człowieka działają narkotyki. Co roku, w każdym ulu odnawiają się dwa pszczele pokolenia. Jedno nieco inne, niż drugie. Pierwsze, letnie, żyje krócej, od wiosny do połowy lata, drugie - dłużej, od połowy lata do następnej wiosny, bo to pokolenie, zwane zimowym, ma za zadanie przetrwać zimę. Tak więc, krótkie badania dotyczyły pokolenia żyjącego krócej, co nie dało odpowiednio długiego czasu do wystąpienia u badanych pszczół objawów zatrucia i tylko dlatego wyniki badań wypadły tak zadowalająco. Dokładniejsze badania wykazały, że środek owadobójczy pobierany przez pszczoły wraz z nektarem nie jest, co prawda, w tych stężeniach dla pszczół trujący, ale działa na nie tak samo, ja na człowieka działają narkotyki. Pobierając taki nektar, pszczoła staje się, używając potocznych określeń dotyczących narkomanów, coraz bardziej „nawalona”. Przy ciągłych lotach na pożytek, choć znajdują się w nim zaledwie ślady toksycznego środka, pszczoły zaczynają latać coraz bardziej zatrute. Do ula znoszą miód, zawierający toksynę, ale wciąż właściwie nietoksyczny, bo jeszcze wciąż mocno rozcieńczony. W ulu, na plastrach, zasklepiany przez pszczoły w komórkach, miód odparowuje wodę, koncentrując w sobie zawartość szkodliwej substancji. Po jakimś czasie względnego spokoju poziom „pszczelego narkotyku” w organizmie pszczoły osiąga maksimum i pszczoła doświadcza czegoś, co narkomani określają słowem „odlot”. U pszczoły jest to dosłowny odlot. Nieodparty przymus szybkiego lotu porywa pszczołę. Rzuca wtedy wszystko, zostawia wszystko i leci przed siebie. Nie patrząc, dokąd i nie wiadomo, czy zdając sobie w ogóle sprawę z tego, że leci. Każda pszczoła posiada w swym organizmie pewien zapas cukru uzyskanego ze zbieranego przez nią miodu, na podtrzymanie funkcji życiowych organizmu. Dla pszczoły jest to jednocześnie zapas energii na wykonywanie lotu, uzupełniany w miarę potrzeby. Teraz ten zapas cukru pszczoła wykorzystuje tylko na wykonanie szalonego lotu. Cukru starcza na pół godziny. W tym czasie pszczoła przelatuje dystans nawet kilku kilometrów, po czym spada na ziemię martwa. Wypalona. Po ustaniu wszystkich funkcji życiowych organizmu. Teraz, z powodu ubywania zbieraczek, na zbieractwo wylatują pszczoły, które jeszcze nie osiągnęły odpowiedniego wieku. Wreszcie na zbieractwo muszą wylatywać pszczoły nawet siedmiodniowe! Podczas zbierania pożytku, niezwykle niskie stężenie szkodliwego środka nie potrafi ostrzec pszczół o jego istnieniu i oddziaływaniu. W początkowej fazie zetknięcia się z nektarem zawierającym środek owadobójczy, najszybciej „odlatują” pszczoły najstarsze i najsilniejsze. Pracujące najintensywniej i jedzące najwięcej. W ulu zaczyna brakować zbieraczek. Młoda pszczoła w warunkach normalnych musi dorastać do roli zbieraczki, przebywając w ulu trzy tygodnie. Pszczoła jest zdolna do lotu dopiero po przeżyciu pierwszych trzech dni. Teraz, z powodu ubywania zbieraczek, na zbieractwo wylatują pszczoły, które jeszcze nie osiągnęły odpowiedniego wieku. Wreszcie na zbieractwo muszą wylatywać pszczoły nawet siedmiodniowe! Pszczoły gromadzą w plastrach miód, zawierający czynnik zatruwający, który koncentruje się odparowując wodę. Któregoś dnia następuje masowy euforyczny „odlot” wszystkich oszołomionych pszczół. Pozostaje pusty ul, a w nim matka, trochę pszczelej dzieciarni i miód, tak już skoncentrowany, że odstraszający każdego, najgłupszego nawet robala. Co dalej będzie z pszczołami? Nie wiem. Jedno wszelako jest wiadome. Dla pszczół nie ma już miejsca w dzikiej przyrodzie, bo dzikiej przyrody praktycznie już nie ma. W lasach nie ma już dziuplastych, spróchniałych drzew, mogących stać się pszczelą barcią. Tereny dawniej podmokłe, pełne łąk i kwiatów, dawno już osuszono. Pozostały pola i ogrody używane przez ludzi, ale tam trwa właśnie wojna człowieka z robalem, przy okazji której może dostać się i pszczołom. Szymon Kazimierski

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.

14 lipca 2009   Dodaj komentarz

Ewa Demarczyk - Groszki i Róże

14 lipca 2009   Dodaj komentarz

Ewa Demarczyk Live - Skrzypek Hercowicz

14 lipca 2009   Dodaj komentarz

Rajd, jakiego jeszcze nie było

HARCERSTWO. Zorganizowanie tak dużej imprezy na nowym, dość odległym od Krakowa terenie, było sporym wyzwaniem

Blisko 130 osób z całego powiatu - harcerzy, harcerek i zuchów - wzięło udział w tradycyjnym rajdzie Hufca Podkrakowskiego. Rajd po raz pierwszy odbył się w nowym terminie i po raz pierwszy przebiegał na nowej trasie.

- W ubiegłym roku decyzją komendanta Chorągwi Krakowskiej ZHP został do nas przyłączony Hufiec Wolbrom. Chcąc poznać nowy teren i zintegrować się z tamtejszym środowiskiem postanowiliśmy zorganizować u nich dużą hufcową imprezę - wyjaśnia Mariusz Siudek, komendant Hufca Podkrakowskiego. Rajd to duża kilkudniowa impreza, więc jej organizacja na nowym, dość odległym od Krakowa terenie, była sporym wyzwaniem. Zgodnie z tradycją sprawy logistyczno-organizacyjne powierzone zostały jednej z jednostek hufca. W tym roku padło na działający w Zielonkach szczep Zielony. Pomocy udzielili oczywiście druhowie z Wolbromia, a także wszystkie inne hufcowe środowiska. Pierwszego dnia na starcie rajdu w Trzyciążu stawiły się poszczególne szczepy, drużyny i kręgi z terenu całego powiatu: Świątnik, Skawiny, Czernichowa, Zabierzowa, Zielonek, Wegrzc, Michałowic, Goszczy, Waganowic... W sumie zameldowało się około 130 osób.

Harcerze kopią rów

Wytyczona przez organizatorów trasa z Trzyciąża do Wolbromia liczyła ponad 20 kilometrów i wiodła malowniczymi, choć niekiedy trudnymi do sforsowania terenami. Zgodnie z tradycją każdy rajd hufcowy ma określoną tematykę, do której nawiązują czekające uczestników zadania.

- Gdy usłyszałem o tegorocznym temacie byłem trochę zaskoczony. Zwykle bowiem dotyczą one jakiegoś aspektu harcerskiej aktywności. Tymczasem teraz instruktorzy wymyślili, że rajd upłynie pod znakiem powrotu do czasów PRL-u - uśmiecha się komendant. I rzeczywiście, rajdowe zadania wymagały orientacji nie tylko w terenie, ale i w specyfice minionego ustroju. Dwie osoby z każdego wyruszającego na trasę harcerskiego patrolu musiały być przebrane w stroje z epoki (Mariusz Siudek: - Stroje były naprawdę fantastyczne. Widziałem dwie dziewczyny, które całą trasę przeszły w kombinezonach roboczych i kaskach budowlanych...). Inne zadanie wymagało od uczestników wykonania tzw. czynu społecznego. Zdumionym oczom komendanta hufca przejeżdżającego samochodem przed jedną z podwolbromskich wsi ukazali się jego harcerze... kopiący rów melioracyjny, porządkujący przydrożne kapliczki, pielęgnujący ogródki i koszący trawę. Jeszcze inne zadanie polegało na wysłuchaniu przemówienia jednego z PRL-owskich dygnitarzy i udzieleniu odpowiedzi na pytanie: o co chodziło mówcy? Na trasie rajdu nie zabrakło oczywiście zadań stricte skautowskich. Uczestnicy odbyli strzelanie z broni pneumatycznej na specjalnie przygotowanej strzelnicy, musieli przeprawić się na sznurach przez potok, a także wykonać szkic terenowy. Zadaniem na wesoło było wykonanie najdłuższego sznura z ubrań. - Siedmioosobowy patrol zdołał wykonać ze swoich ubrań sznur liczący 104 metry! - śmieje się komendant. Dla uczestniczących w rajdzie zuchów przygotowano łatwiejszy zestaw zadań, maluchy nie musiały też pokonywać całej 20-kilometrowej trasy. Meta rajdu znajdowała się harcówce w Wolbromiu. Kolejny dzień rajdu poświęcony był na poznanie miasta, jego historii, zabytków i dnia dzisiejszego. Wieczorem odbyło się tradycyjne harcerskie ognisko. Ostatniego dnia przeprowadzono porządki, odbył się też uroczystu apel, na którym wręczono nagrody zwycięzcom. Puchar dla zwycięzców ufundował burmistrz Wolbromia, który objął rajd swoim patronatem.

- Impreza była bardzo udana. Dopisała pogoda i wszyscy świetnie się bawili. Wbrew moim obawom młodzież bardzo dobrze odnalazła się w tematyce PRL-u i z łatwością radziła sobie z zadaniami. Nie sprawdziły się też nasze obawy co do organizacji. Nie znaliśmy przecież tego terenu, nie wiedzieliśmy co nas czeka. W Wolbromiu byliśmy wcześniej dosłownie dwa razy. W Zielonkach, Michałowicach czy Zabierzowie czujemy się u siebie, a tam debiutowaliśmy. Na szczęście wszystko poszło bardzo dobrze - podkreśla Mariusz Siudek.

Oferta na najwyższym poziomie

Na trwający właśnie sezon letni Hufiec Podkrakowski przygotował dwa duże obozy. Pierwszy, noszący znamienną nazwę "Puszcza", będzie miał charakter ściśle harcerski. W lesie w miejscowości Podgaje koło Szczecinka na Pojezierzu Pomorskim od zera zbudowany zostanie obóz, w którym uczestnicy uczyć się będą bytowania w naturze. Obóz drugi odbędzie się w Wisełce koło Międzyzdrojów na wyspie Wolin. Przeznaczony będzie głównie dla zuchów, a także dla dzieci niezrzeszonych. Ośrodek ma dobrą infrastrukturę (basen, boiska do piłki nożnej, siatkówki i koszykówki itp.), leży nad jeziorem i w odległości kilometra od morza.

- Na obóz "Puszcza" wybiera się około 100 osób, a do Wisełki około 150 osób. Hufiec liczy około 450 harcerzy, a więc na Akcję Letnią wyjeżdża ponad połowa. Jako komendant mogę być z tego tylko zadowolony - mówi Mariusz Siudek. - Wiadomo, że praca śródroczna jest ważna, ale nic tak nie cementuje przyjaźni i nie zaszczepia bakcyla harcerstwa jak prawdziwy obóz harcerski - dodaje. Program trzech tygodni pobytu przewiduje mnóstwo zajęć, zabaw, warsztatów i możliwości zdobycia sprawności. Leśnego życia spróbują szczepy Kolumbowie i Zielony, a nad morze wyjadą harcerze m.in. z Michałowic, Goszczy, Świątnik Górnych i Waganowic. Po raz pierwszy chyba na hufcowy obóz wyruszy grupa harcerzy z drużyny Nieprzetartego Szlaku (skupiającej osoby niepełnosprawne) z Waganowic. Ośrodek w Wisełce posiada pomieszczenia do rehabilitacji, z których będą mogli korzystać. Na letnie obozy hufiec od kilku lat zabiera także dzieci i młodzież spoza harcerstwa.

- Zwykle proporcje na obozie układają się tak: 70 proc. harcerze, 30 proc. niezrzeszeni. Z tych 30 proc. zawsze połowa wstępuje później do związku. Wiadomo, że nie każdemu odpowiada harcerska obrzędowość czy zwyczaje, ale ja zawsze cieszę się, gdy po wakacjach mamy sporo nowych chętnych - podkreśla komendant. Jego zdaniem, by wytrzymać konkurencję ze strony firm organizujących kolonie i inne formy wakacyjnego wypoczynku dla dzieci, oferta harcerska musi być na najwyższym poziomie.

- A więc u nas też jeździ się na quadach, pływa statkiem, jeździ na koniach. W Wisełce będziemy mieli kurs pływania w małych grupach z wykwalifikowanym ratownikiem, a jeden z naszych instruktorów (w cywilu trener i zawodnik piłkarski) poprowadzi zajęcia z piłki nożnej. Efekt jest taki, że już wiosną miałem zaledwie kilka wolnych miejsc na ten obóz - uśmiecha się Mariusz Siudek.

Paweł Stachnik

Mariusz Siudek

ma 32 lata, z wykształcenia jest inżynierem budowlanym, w ZHP niedawno otrzymał stopień harcmistrza. Zanim został komendantem Hufca Podkrakowskiego kierował harcerzami w Michałowicach. W ubiegłym roku zarządzany przez niego Hufiec Podkrakowski zwyciężył z dużą przewagą w rankingu na najlepszy hufiec Chorągwi Krakowskiej ZHP.

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.

14 lipca 2009   Dodaj komentarz

WIELMOŻA: Sześć osób rannych, trzy ciężko-13...

Na drodze wojewódzkiej ze Skały do Wolbromia w miejscowości Wielmoża (gm. Sułoszowa) doszło wczoraj do zderzenia dwóch samochodów. W efekcie sześć osób zostało rannych, w tym trzy ciężko. Wśród nich, jak poinformował nas dyżurny policji ze Skały, było także dziecko, które zostało przetransportowane śmigłowcem do Krakowa. (EKT) WIĘCŁAWICE: Pomoc dla pogorzelców

Na drodze wojewódzkiej ze Skały do Wolbromia w miejscowości Wielmoża (gm. Sułoszowa) doszło wczoraj do zderzenia dwóch samochodów. W efekcie sześć osób zostało rannych, w tym trzy ciężko. Wśród nich, jak poinformował nas dyżurny policji ze Skały, było także dziecko, które zostało przetransportowane śmigłowcem do Krakowa. (EKT)

14 lipca 2009   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 38 39 40 41 42 ... 74 75 >
Jurand | Blogi