• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Kronika miasta i gminy Skała

Prywatna Kronika miasta i gminy Skała

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Warto wiedzieć
    • http://www.gimskala.net/
    • O Zbigniewie Święchu
    • Rozkład jazdy MBM Bus
  • Warto zerknąc
    • Centrum Kultury w Skale
    • Informator turystyczny Ojcowa
    • Mapa Ojcowa- gogle
    • O powstaniu na naszej ziemi
    • Pieśni legionowe
  • Zajrzyj przed wycieczką
    • Dom Jana Pawła II
    • Ojcowski Park Narodowy
    • Orkiestry dęte
    • Park miniatur
    • Zamek w Pieskowej Skale
  • Zajrzyj-ciekawe
    • Cyganka
    • Cyganka (1980) LIVE
    • Dziennik Polski
    • Ewa Demarczxyk
    • Ewa Demarczyk
    • Karuzela
    • Nakręć się miłością
    • Pałac w Minodze
    • PIWNICA POD BARANAMI
    • Pudel net
    • Skrzypek
    • Studio filmowe
    • Witamy w Pcimiu
    • Zima w Pcimiu

Archiwum

  • Luty 2010
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009

Najnowsze wpisy, strona 31


< 1 2 ... 30 31 32 33 34 ... 74 75 >

Konkurs z nagrodą -cyfrowym aparatem fotograficznym...

Konkurs z nagrodą -cyfrowym aparatem fotograficznym -ufundowaną przez firmę MBM-bus Krzysztofa Farata

1.Z jakiej okazji odbył się zjazd absolwentów Liceum Ogólnokształcącego w Skale?

2.Wymień nazwiska przynajmniej 2 nauczycieli-absolwentów skalskiego liceum , którzy są lub byli nauczycielami LO w Skale?

3.W którym roku Skała odzyskała prawa miejskie, podaj imię i nazwisko ówczesnego przewodniczącego Rady Gminy?

4. Kto był prezydentem fundacji Błogosławionej Salomei.? 5. Wymień nazwiska przynajmniej 5 bibliotekarek z biblioteki i jej filii dotowanych przez samorząd.

6.Wymień placówki oświatowe w Skale i gminie.

7.Podaj dokładny adres sponsora nagrody oraz dwa numery telefonów do firmy.

O zwycięstwie i zdobyciu nagrody zadecyduje poprawna odpowiedź na 7 pytań i najdokładniejsze wykonanie zadania specjalnego: -podaj jak najwięcej imion i nazwisk żyjących i nieżyjący ludzi, z których gmina Skała jest dumna, a ich korzenie wywodzą się z naszej małej Ojczyzny / profesorowie, lekarze, oficerowie WP, księża, historycy, działacze państwowi i samorządowi i inne znane osoby/. Warto pomyśleć, bo nagroda jest cenna. Skład komisji do oceny zadania specjalnego zostanie wyłoniony na spotkaniu w klubie ,,Kroniki”, które odbędzie się 23 lipca/czwartek/ o godz.18.00 w kawiarni ,,Kasper” Skała ul.Francesco Nullo 4 Termin nadsyłania rozwiązań i zadania specjalnego do 22 lipca 2009 r. na adres:jurand000@gmail.com

16 lipca 2009   Dodaj komentarz

Lajkonik Kraków ludyczny

Kapela towarzysząca Lajkonikowi

Znacie historię o Lajkoniku? Ba! Jakżeby inaczej, zwłaszcza tu, w Krakowie. A więc znacie. No to posłuchajcie... - jak mawiał nieoceniony bajczarz Aleksander hrabia Fredro.

W oktawę święta Bożego Ciała kiedy procesya wychodzi z kościoła Panny Maryi i po okrążeniu Rynku ma się ku końcowi, tłumy publiczności z wszelkich warstw społeczeństwa zwracają się ku ulicom Brackiej i Wiślnej, aby u wstępu do nich zatrzymać się i ustawić w miejscach nieco wzniesionych, przed sklepami na schodkach czy bramach domów. Okna i balkony w tej połaci Rynku szczelnie zapełniają się ludźmi, nawet daszki nad dolnymi gzymsami, gałęzie drzew rosnących na Rynku obsadzone są widzami...

Zaledwie procesja się skończy nadciąga od Zwierzynieckiej jakiś tłum gwarny i ruchliwy. Unosi się ponad nim wielki sztandar słychać dźwięk kapeli, skrzypców, fletu, klarnetu, basów i dolatuje głuchy odgłos bębna.

Rzeszę tę wyprzedza gromada chłopaków umykających przed jakimś brodaczem w tatarskiej czapce, który energicznie wywija pałką na krótkim trzonku. Zatrzymuje się przed pałacem biskupim, potem przedostawszy się Bracką na Rynek skręca ku Grodzkiej, lecz dociera tylko do domu pod Matką Boską i zwraca się ku ulicy św. Anny; potem ku połaci od strony Sławkowskiej i wreszcie przebywa przestrzeń od Krzysztoforów do Wiślnej, gdzie kończy się zabawa. Przez Wiślną bowiem Konik zawraca za rogatki na Zwierzyniec, gdzie całą gromadkę satellitów Tatara czeka czeka wieczerza z napitkiem w domu Micińskich.

Tak pisał o harcach Lajkonika przed stu laty Walery Eljasz Radzikowski. Z jego wydanej w Bibliotece Krakowskiej książeczki o koniku zwierzynieckim możemy najpełniej zaczerpnąć wiedzy o tym najbardziej chyba charakterystycznym krakowskim widowisku folklorystycznym. Wiedzy obszernej, z jednym wyjątkiem, najciekawszym i najistotniejszym - o jego genezie. Do dziś są tylko hipotezy, domysły. Co może i dobrze, tajemniczość dodaje imprezie uroku.

Radzikowski relacjonuje pochód Lajkonika z autopsji, bardzo rzetelnie, ale ponieważ jego praca ma też i charakter naukowy, pozwala sobie na przemilczenia pewnych faktów, nielicujących z powagą naukowego podejścia do tematu. Mniej dyskretna jest prasa ówczesna, jak zresztą prasa w każdej epoce. Z reporterskiej relacji "Nowości Ilustrowanych" z roku 1907 - za którymi reprodukujemy tu unikalne fotografie Lajkonika sprzed stulecia - możemy dowiedzieć się, dlaczego zwierzyniecki Tatar wychynąwszy za róg Brackiej, dociera tylko do domu pod Matką Boską. To bardzo istotny przystanek w jego rajdzie po Krakowie - sławna restauracja Wentzla "Pod Obrazem". Przystanek nie pierwszy zresztą: Od czasu do czasu wstępuje Lajkonik do przydrożnych szyneczków i tam raczy się sowicie wraz z całą świtą. Nic dziwnego też, iż na przebycie drogi od Panien Norbertanek do Rynku potrzebuje przeszło trzech godzin... A kończy się to wszystko dobrze po 9 wieczór w gościnnym handlu pana Hawełki. Do roku 1850 Lajkonik docierał zresztą tylko na Franciszkańską do pałacu biskupiego. Dopiero po wielkim pożarze w tymże 1850 roku, który siedzibę biskupów obrócił w ruinę, Lajkonik zaczął zaglądać na Rynek, do Wentzla i Hawełki. I od tego czasu na "wieczerzę z napitkiem" do domu Micińskich, którzy przez wiele lat organizowali jego harce, Lajkonik nie podążał już raczej o własnych siłach i chyba nie w pełni świadom swej kulturotwórczej roli.

Lajkonik uwieczniony został przez p. Lisa aparatem "Nowości Ilustrowanych" już w stroju zaprojektowanym przez Stanisława Wyspiańskiego na zamówienie Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Pierwszy występ Lajkonika w nowym stroju miał miejsce 9 czerwca 1904 roku. I znów mała nieścisłość się wkrada. Powiada Radzikowski: Gdy przed kilku laty z powodu podarcia ubioru Konik po procesyi Mariackiej nie zawitał do Krakowa, taki żal i oburzenie zapanowało w grodzie Krakusa, ze Rada miasta uznała za potrzebne sama sprawić mu nowy strój; w następną też oktawę Bożego Ciała harcował ulubiony Konik po Rynku ku ogólnej radości przywiązanych do starodawnego zwyczaju Krakowian.

Starodawność zwyczaju jest też nieco podejrzana. Głucho o nim przed końcem 18 stulecia, pierwsze wzmianki, opisy, ikonografia to początek wieku 19. Odbywa się jakoby na pamiątkę najazdu tatarskiego, ale mongolska dzicz plądrowała nasze miasto zimą, a nie u progu lata, w Boże Ciało, które to święto zresztą ustanowiono w parę dziesiątków lat później. Raz tylko Tatarzy zdobyli Kraków z zaskoczenia w roku 1259, a święto Eucharystii po raz pierwszy na ziemiach polskich wprowadził biskup Nanker, który w diecezji krakowskiej sprawował rządy w latach 1320-1326.

Nawiasem mówiąc, obchodzone było bardzo uroczyście i nawet za głębokiej komuny było dniem wolnym od pracy. Aż do roku 1955 obowiązywała w Kościele także oktawa Bożego Ciała i codzienne przez osiem dni dwie procesje - rano i wieczorem - wokół kościoła; stąd opisanie przez Radzikowskiego harców Lajkonika tuż po procesji. Oktawa została zniesiona przez papieża Piusa XII, ale na prośbę Episkopatu Polski w naszym kraju został zachowany zwyczaj jej obchodzenia , choć nie ma ona już charakteru liturgicznego.

Zamieszaniu z Tatarami i Bożym Ciałem winien literat, Edmund Wasilewski, zacny skądinąd poeta Wolnego Miasta Krakowa, autor poematu "Krakowiaki" złożonego z luźno powiązanych fragmentów krakowskich przyśpiewek ludowych oraz podania "Lajkonik" uznawanego za jedną z najciekawszych stylizacji ludowych XIX stulecia. Wiele utworów Wasilewskiego oprawił muzycznie Stanisław Moniuszko i zyskały one uznanie jako popularne pieśni patriotyczne.

O koniku ci zanucę Krakowianko hoża/ co tańcuje między ludem jak strach przez rozdroża/ W oktawę Bożego Ciała lat temu nie mało/ gdy po Rynku obnoszono Chrystusowe Ciało/ Lud się modlił; między tłumy straszna wieść przypadła/z rozwianemi na wiatr włosy spłakana wybladła/ i wrzasnęła w serca mężów i w serca niewieście/ oj bieda nam wielka bieda,goreje przedmieście/ Srogi Tatar chciwy łupu w Zwierzyńcu plądruje... Ale prędzej dęby w lesie zegnie oddech burzy/ i na wióry je rozniesie

niż Krakowiak stchórzy.

Onże krakowiak to włóczek, czyli flisak ze Zwierzyńca, który "na wiatry czerwoną chorągiew rozwinął/ a z chorągwi orzeł jak anioł wypłynął/zanim w warkocz nocy słońce włosy zwiło/ na wiślanym brzegu Tatarów nie było. Na pamiątkę tego na tatarskim koniu/ do dziś włóczek jak wtedy harcuje po błoniu. I tę pamiątkę każdy z nas szanuje. A kto się zapiera, tym wiatr poniewiera.

JAN ROGÓŻ

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.

16 lipca 2009   Dodaj komentarz

Krakowscy artyści

 

Kazimierz Sichulski - portret Fryderyka Pautscha

Za rok w lipcu minie 60-lecie śmierci wielkiego krakowskiego artysty malarza prof. Fryderyka Pautscha (23 IX 1877 - 5 VII 1950).

Urodzony w Delatynie, lata gimnazjalne spędził we Lwowie, gdzie w 1896 r. złożył maturę w V Gimnazjum Klasycznym, przyjaźniąc się m.in. z Władysławem Jarockim, Kazimierzem Sichulskim czy Leopoldem Staffem. Po rozpoczętych we Lwowie studiach prawniczych, na ich kontynuowanie przybył jesienią 1899 r. do Krakowa i immatrykulował się w grudniu na Uniwersytecie Jagiellońskim. W pierwszym półroczu 1899/90 studiów prawniczych mieszkał przy ul. Długiej 34 i słuchał wykładów profesorów Bolesława Ulanowskiego, Józefa Brzezińskiego, Stanisława Wróblewskiego, a w II półroczu zamieszkiwał w domu Matejków przy Floriańskiej 41 i słuchał wykładów profesorów Franciszka Kasparka i Józefa Kleczyńskiego.

Równocześnie podjął studia w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych jako uczeń profesorów - Józefa Unierzyskiego (zięcia Jana Matejki) potem Leona Wyczółkowskiego. Bodajże po raz pierwszy pojawia się jego nazwisko w krakowskiej prasie, kiedy "Czas" z niedzieli, 21 lipca 1901 r. w porannym wydaniu 165 n-ru informował w Kronice, iż w Akademii Sztuk Pięknych otrzymali "w szkole prof. Unierzyskiego medale srebrne Frycz Karol i Pautsch Fryderyk...". Podobny sukces odniósł nasz artysta u kolejnego mistrza, o czym powiadamiał "Czas" 14 lipca 1903 r. w 157 n-rze: "...Na kursie malarstwa prof. Wyczółkowskiego medale srebrne: Fryderyk Pautsch, Kazimierz Sichulski, Jan Buraczek, Florian Piekarski i Stanisław Kuczborski". Medal srebrny Wyczółkowski przyznał mu dwa razy.

W Krakowie też Pautsch debiutował w 1904 r. na salonie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych obrazem Prządka. W 1904 r., gdy Adolf Nowaczyński wydawał Skotopaski sowizdrzalskie, opracowanie graficzne przygotował nasz artysta.

Wyjazd z Krakowa po studiach nie oznaczał zerwania kontaktów z miastem pod Wawelem. Echa z krakowskiego życia artystycznego pokazał na wystawie w Salonie Krywulta w Warszawie. W 1907 r. już po przyjeździe z Paryża, mieszkając we Lwowie, został zaproszony do Krakowa do udziału w 36. Wystawie Towarzystwa Artystów Polskich "Sztuka" i prezentował tu pierwszą swą dużą kompozycję Pogrzeb wiejski. Dwa lata później został członkiem krakowskiej "Sztuki". Stosunki z Fryczem wiązały go zawsze z Krakowem. Jesienią 1907 r. po raz pierwszy w Pałacu Sztuki przy pl. Szczepańskim pokazał swą większą kolekcję obrazów. W 1907 r. namalował baśniowy Smok wawelski, jako symbol więzi z naszym miastem. Jesienią 1908 r. z kolegami krakowskimi ze "Sztuki" wziął udział w wystawie w Kijowie. I tak krakowscy artyści wprowadzili go na europejskie ekspozycje, a wystawiał potem z nimi - jeszcze przed I wojną - w Budapeszcie i Pradze, a i potem wiele razy. Na wystawie "Sztuki" w Pałacu Sztuki TPSP w marcu 1910 r. jego Portret Staffa i Dziad w słońcu określano jako najcelniejsze prace wystawy.

Kiedy w maju 1912 r. przeniósł się ze Lwowa do Wrocławia, zostając tam profesorem Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych i Sztuki Zdobniczej, w maju 1914 r. uczestniczył w Krakowie w wystawie teatralnej. W kwietniu 1922 r. zorganizowano w Krakowie jego wielką wystawę zbiorową i podobną w grudniu 1923 r. Pokazano na tej drugiej 122 prace olejne i 8 akwarel. W marcu 1924 r., gdy odbywało się w Krakowie I posiedzenie Komitetu Organizacyjnego Polskiego Instytutu Sztuk Pięknych, powołano go w skład Komitetu. W maju tegoż roku krakowska Polska Akademia Umiejętności przyznała mu Nagrodę im. Probusa Barczewskiego za rok 1923 za pracę Topielec. W grudniu 1924 r. w Krakowie Walne Zgromadzenie Polskiego Instytutu Sztuk Pięknych zaprosiło prof. Pautscha z Poznania w grono członków założycieli, a 17 marca 1925 r. został powołany jako profesor zwyczajny na katedrę malarstwa krakowskiej ASP po zmarłym prof. Stanisławie Dębickim.

Rozpoczął się jego drugi krakowski okres, jaki trwał ćwierć wieku, do śmierci w lipcu 1950 r. Mieszkał tu wraz z rodziną - rodzicami, żoną i dziećmi - w domostwie przy ul. Kazimierza Wielkiego 105. Doczekał się w Krakowie dużego uznania - w swej uczelni był prorektorem i dwukrotnie rektorem. Był laureatem Nagrody M. Krakowa, członkiem honorowym TPSP, powoływany był do wielu komitetów honorowych. Wspaniała jego spuścizna jest obecnie dumą Muzeum Archidiecezjalnego Kardynała Karola Wojtyły w Krakowie, a dyrektor tych zbiorów - ks. prałat dr Józef A. Nowobilski w kolejnych tomach upowszechnia dorobek wielkiego krakowskiego artysty, który spoczywa na krakowskim cmentarzu Rakowickim.

Zofia i Tadeusz Z. Bednarscy

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.

16 lipca 2009   Dodaj komentarz

Romans z Krakowem

Fot. Jacek Wrzesiński

W drugiej połowie XIX stulecia Kraków był dla rodaków z Królestwa Kongresowego nie tylko dawną stolicą Rzeczypospolitej Obojga Narodów, lecz także niemym symbolem narodowej przeszłości. Atmosferą tego miasta można było oddychać.

Pochodzący z tzw. Kongresówki Stefan Żeromski po pierwszej wizycie pod Wawelem pisał: czasem jak idiota stawałem na widok białych orłów (...) i przyglądałem się im długo. To tak wyglądacie, to wy takie? (...) pierwszy raz widziałem w Krakowie herb narodu.

Nie były to zdarzenia wyjątkowe. Pod Wawelem upajano się narodowym godłem. Fascynacja przeszłością zawartą w murach Krakowa udzielała się wszystkim tu przybywającym. Niemal każdy z Polaków zamieszkałych w Królestwie Polskim (Kongresówka) marzył o zwiedzeniu Krakowa, miasta pełnego dziejowych pamiątek, oddzielonego jednak kordonem granicznym, który można było przekroczyć tylko za okazaniem paszportu.

Do takich szczęśliwców należał Aleksander Kraushar (1843-1931), głośny w swoim czasie historyk, adwokat z zawodu, który w wolnych chwilach zajmował się również poezją. Ukończył warszawską szkołę realną, a w roku 1867 Wydział Prawa i Administracji Szkoły Głównej. Wielbiciel Kraszewskiego, przyczynił się w roku 1883 do jego zwolnienia z niemieckiego więzienia. W roku 1905 założył "Przegląd Historyczny", a rok później zajął się organizacją Towarzystwa Miłośników Historii. W ciągu swojego długiego żywota napisał wiele cennych prac historycznych, ponadto opublikował tomiki poetyckie, w tym "Listki" (1863), "Strofy" (1886), "Strofy jesienne" (1903). Z Krakowem zetknął się już jako uczeń szkoły realnej, kiedy w ramach praktyk wakacyjnych w kopalniach Olkusza znalazł się na wycieczce krajoznawczej w Ojcowie. Tutaj z Góry Chełmskiej podziwiał panoramę byłej stolicy Rzeczypospolitej. Śladem tych przeżyć był wiersz "Nasze strony", w którym czytamy:

Znasz ty, znasz ty, strony nasze,

Tam, gdzie szumi gwar Krakowa,

Gdzie widnieje szczyt Ojcowa,

Jakież cudne strony Lasze!

Możliwość zwiedzenia Krakowa i zapoznania się z miejscową elitą intelektualną nadarzyła się Krausharowi w związku z jubileuszem pięćdziesięciolecia pracy pisarskiej Józefa Ignacego Kraszewskiego, który fetowano w Krakowie jesienią roku 1879. Wówczas to Kraushar, wraz z Henrykiem Merzbachem, reprezentowali Polaków wyznania mojżeszowego na tej niezwykłej krakowskiej uroczystości. Chwile te mocno utkwiły w pamięci warszawskiego mecenasa i historyka, który całe życie chlubił się znawstwem dziejów ojczystych, uważając się za ich badacza. Kraushar brał udział we wszystkich imprezach na cześć ulubionego i uwielbianego przez siebie pisarza. Nawet - jako wyznawca religii żydowskiej - klęczał w kościele Mariackim podczas nabożeństwa. Kto był podówczas świadkiem hołdów - pisał - całego społeczeństwa w osobie najlepszych jego przedstawiciel (...) kto był świadkiem chwil święconych na cześć wielkiego pisarza pod nawą Mariackiego kościoła, a następnie w odmłodzonych Sukiennicach historycznych, gdzie przy biesiadnym stole zgromadziło się tysiące wybrańców narodu ze wszystkich dzielnic dawnej Rzeczypospolitej ten nigdy tej chwili nie zapomni. Kraushar wziął również udział w przyjęciu na cześć Jubilata w Hotelu Victoria, dziś już nieistniejącym, wznosząc toast na cześć powieściopisarza.

Jeszcze nieraz odwiedził Kraków, utrzymując z uczonymi z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zwłaszcza z historykami i wydawcami, kontakt listowny. W roku 1880 uczestniczył w powtórnym pogrzebie Jana Długosza i zorganizowanym z tej racji Zjeździe Historyków. Wtedy spotkał się z Stanisławem Tarnowskim, Karolem Estreicherem seniorem oraz z Oskarem Kolbergiem. Zwiedził też Bibliotekę Jagiellońską, która wówczas znajdowała się w Collegium Maius.

Szczególnego typu były kontakty Kraushara z krakowską drukarnią Władysława Ludwika Anczyca, w którego typografii ukazały się anonimowo, ze względu na carską cenzurę, tomiki aforystycznych "Strof" (1886, 1889). Kilka wierszy w tych tomikach odnosi się do Krakowa, osobistości tego miasta, instytucji kulturalnych. Są tam okolicznościowe wiersze poświęcone Janowi Matejce oraz uczniowi mistrza Jana, Maurycemu Gottliebowi. Z Wawelem - tym symbolem duszy narodowej i naszej przeszłości - wiąże się taka strofa:

Szukałem Polski, Polski potężnej

W królewskiej purpury szacie,

W proporcach, szykach, grozie potężnej

W potęgi majestacie;

Szukałem Polski, co krwi ofiarą

Do dziejowego szła celu.

Aż ją znalazłem - tę Polskę starą

W królewskich grobach Wawelu.

Z królewskiego Krakowa słał Kraushar listy do najbliższych, żony Jadwigi i syna Tadeusza. Ten ostatni nie pozostał ojcu dłużny. Jako jedenastoletni chłopiec przysłał z Krakowa list wraz z komentarzem, jakie wrażenie sprawił na tym młodym człowieku widok podwawelskiego grodu: Odczytajcie, co się w tej głowie obecnie przez Moskala w gimnazjum warszawskim z ruską gramatyką i pisownią trudną, roi:

Patrz na ten gród, tyle tu pamiątek,

Tak oko polskie nęci swym urokiem

Dla nas tak miły, drogi ten zakątek...

Spojrzyj na niego, gdy pokryty zmrokiem.

Rynek srebrzystym księżycem oblany

I hejnał trąbią na Mariackiej wieży...

Już nie ściskają cię tu kajdany..,

Kiedyż wolności hejnał nam uderzy.

Małżonka Aleksandra Kraushara, Jadwiga - jako jedna z pierwszych przybyszek z Królestwa Polskiego oglądała jeszcze w roku 1901 jedno z pierwszych przedstawień "Wesela" Wyspiańskiego. Zetknęła się także z samym Wyspiańskim, który do drukowanego egzemplarza w scenie Poety z Panną Młodą o Polsce, pod serduszkiem Panny Młodej wpisał jej dedykację niebieskim atramentem. Ten egzemplarz "Wesela" jako bezcenny skarb przechowywano w warszawskim domu Krausharów, o czym wspomina ich córka Zuzanna Rabska, autorka znakomitych wspomnień pt. "Życie z książką". Arcydziełem Wyspiańskiego zachwycił się również sam Aleksander Kraushar, który obejrzał ten narodowy obraz dopiero w roku 1916, dostrzegając w jego autorze spadkobiercę tradycji naszych Wieszczów.

Dla Kraushara Kraków był zawsze zwornikiem polskich dziejów, niemym świadkiem przeszłości, synonimem polskości, miastem o niezwykłym ładunku emocjonalnym, szczególnie dla rodaków zza kordonu carskiego. I ponownie odwołajmy się do Stefana Żeromskiego: ...widać Kraków. Głęboka jakaś pokora, skupienie duszy i nie to radość, nie smutek, ale cześć głęboka zmusza cię, że zdejmujesz kapelusz i patrząc na wysokie wieże wyłaniające się z oddali, w głębi duszy swej szepczesz: Domine, non sum, dignus... - Panie nie jestem godzien.

Michał Rożek

16 lipca 2009   Komentarze (1)

Niewinni czarodzieje Hłasko, Komeda i Kobiela....

10 lipca 1969, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie, zmarł Bogumił Kobiela. Na zdjęciu jako Piszczyk w "Zezowatym szczęściu".

Trzej czarodzieje. Trzy indywidualności. Trzy legendy.

To był okrutny rok. Rok śmierci.

Ponoć Agnieszka Osiecka mówiła, że trzeba się pilnować, bo wszyscy tego roku umierają. W 1969 odeszli wszyscy trzej: pisarz, muzyk i aktor. I każdy z nich zmarł w okolicznościach tragicznych. Pierwszy, 23 kwietnia, odszedł Krzysztof Komeda - wybitny kompozytor, może najwybitniejszy z polskich jazzmenów. Podczas pijackiej wyprawy z Markiem Hłaską w Los Angeles, spadł ze skarpy. Doznał urazu głowy. Po przewiezieniu przez żonę do Polski, zmarł. Niecałe dwa miesiące później, 14 czerwca, zmarł w Wiesbaden Marek Hłasko, pisarz, który już za życia otoczony był legendą. Przyczyną śmierci było przedawkowanie środków nasennych w połączeniu z alkoholem. Świadome? Przypadkowe? Do dziś nie znamy odpowiedzi. Czterdzieści lat temu, 10 lipca, w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym w Buszkowie zmarł Bogumił Kobiela, wybitny aktor charakterystyczny, któremu największą popularność przyniosła rola Piszczyka w filmie "Zezowate szczęście".

Proletariacki książę

Byli zbuntowani, niepokorni, chodzili własnymi ścieżkami, które nie miały nic wspólnego z drogą wytyczoną przez ówczesne władze Peerelu. Odstawali od przaśności tamtych czasów, awangardowi w sposobie myślenia i w pojmowaniu sztuki. Kobiela i Komeda byli równolatkami, o trzy lata młodszy od nich Hłasko zmarł mając zaledwie 35 lat. "Twarz rozgrymaszonego bachora, figura cowboya, ręce Madonny. Wyższy był od naszego pokolenia o pół głowy. A ja przy nim jak mysz polna. Był proletariackim księciem z bajki, którego mi zazdrościły koleżanki. Nie żyliśmy autentycznie. Pisaliśmy powieści własnym życiem" - mówiła o Hłasce Osiecka.

Był jednym z najbardziej niepokornych twórców, autorem wielu opowiadań i kilku powieści. Pracował jako korespondent "Trybuny Ludu", później jako kierowca, co przysłużyło się w powstaniu noweli "Baza Sokołowska" - debiutu literackiego. Stał się jednym z największych odkryć literackich lat 50., co gwarantowało mu pracę w popularnym tygodniku "Po prostu". Był laureatem kilku ważnych nagród, a w 1956 roku ukazał się jego debiutancki tom opowiadań "Pierwszy krok w chmurach". "Ósmy dzień tygodnia" Aleksandra Forda, "Pętla" Wojciecha Hasa i "Baza ludzi umarłych" Czesława Petelskiego - to trzy głośne filmy powstałe w oparciu o utwory Hłaski.

W 1958 roku wyjechał z Polski. A właściwie został do wyjazdu zmuszony. Napisał o tym w "Pięknych dwudziestoletnich": "Odebrali mi najlepszy kraj do pisania". Nigdy do niego nie wrócił. Mieszkał w Paryżu, pracował w Maison Laffitte dla "Kultury", potem przemieszkiwał w Londynie, Zurychu, Wiedniu, wreszcie wyjechał do Tel Awiwu. Wszędzie łamał niewieście serca ten nasz polski James Dean. Przez cztery lata był mężem niemieckiej aktorki Sonii Ziemann, a po rozstaniu z nią w 1966 wyjechał do Hollywood. Pisał, dużo pisał. Niedługo po wspomnianym wypadku wyjechał do Niemiec na plan filmu według jego opowiadania. W Wiesbaden dopadła go śmierć. Jego bohaterowie zwykle przegrywali, nie wytrzymywali zderzenia z brutalną rzeczywistością. "Świat dzieli się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej - nie do wytrzymania" - napisał. Czyżby on sam nie wytrzymał?

Laryngologia i jazz

Niektórzy twierdzą, że nie wytrzymał psychicznie po tragicznym wypadku z Komedą - drugim niekonwencjonalnym artystą, którego marzeniem było zostać znanym wirtuozem. I został. Trudno się dziwić, skoro Krzysztof Komeda od dziecka pobierał lekcje gry na fortepianie, a w wieku ośmiu lat został przyjęty do poznańskiego konserwatorium. Na swej drodze spotkał Witolda Kujawskiego, znanego swingującego basistę, u którego w "katakumbach", tj. legendarnym mieszkaniu w Krakowie, odbywały się zakazane jam sessions z udziałem m.in.: Matuszkiewicza, Borowca, Skarżyńkiego, Kisielewskiego i świeżo wprowadzonego w środowisko jazzowe Krakowa Komedy. Mimo że z zawodu był lekarzem, przyjaźń ze znanymi muzykami, fascynacja jazzem, doprowadziły do powstania Komeda Sextet, który jako pierwsza grupa jazzowa grał muzykę nowoczesną. Nazwisko Komeda przyjął pracując w klinice laryngologicznej, by ukryć swoją fascynację jazzem, ówcześnie w Polsce owocem zakazanym. Jego właściwe nazwisko brzmiało: Trzciński. Wraz z saksofonistą Janem Ptaszynem Wróblewskim i wibrafonistą Jerzym Milianem Sextet grał jazz będący syntezą dwóch najpopularniejszych wówczas grup: The Modern Jazz Quartet i The Getry Mulligan Quartet. Przełom lat 50. i 60. to był czas wielu zagranicznych sukcesów jazzmana, m.in. w Moskwie, Grenoble i Paryżu. Bo też Komeda był poetą jazzu, którego muzyka miała rozpoznawalne brzmienie. W tamtych latach rozpoczęła się także wielka przygoda kompozytora z muzyką filmową. Powstały wspaniałe kompozycje do filmów: "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego, "Niewinni czarodzieje" Andrzeja Wajdy, "Do widzenia do jutra" Janusza Morgensterna. "Etiudy baletowe" wykonane na Jazz Jamboree 62 otworzyły Komedzie drzwi kariery na Europę i świat. Potem było pasmo sukcesów skandynawskich, w Sztokholmie koncertował z wielkim powodzeniem. W styczniu 1968 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował nad muzyką do filmu "Dziecko Rosemary" Polańskiego i "The Riot" Kulika. Wtedy nastąpił ten tragiczny wypadek. Po pijaku. Bo oni pili od zawsze. Tęgo pili: Hłasko, Komeda, Kobiela. Pili i w kłębach tytoniowego dymu dyskutowali do białego rana. W kraju ten, kto nie pił, był wręcz podejrzany. Był to czas, kiedy wódka pomagała tworzyć. Ale też zabijała "ból istnienia", jak powie jeden z nich. "Był niesamowicie pracowity - wspomina Zofia Komedowa, żona kompozytora, w jednym z wywiadów. - Tu, w Warszawie, siedzieliśmy cicho w kuchni, bo on pracował w pokoju. Napisał muzykę do 65 filmów, wszystko w pokojowej wnęce. Nieraz wyciągałam go do SPATiF-u, patrzyliśmy gdzie kto siedzi, i dołączaliśmy do najmilszego stolika. Czasem do Tadzia Konwickiego... I upijaliśmy się. Świadomie Komedę upijałam. Żeby się odprężył - tyle pracował. Piło się i gadało. Ile nocy przegadaliśmy przy wódce. Krzyś też sporo pił. Ale alkoholikiem nie był".

Zmarł na skutek krwiaka mózgu, po tym nieszczęsnym upadku na skarpie. Zostawił po sobie muzykę do kilkudziesięciu filmów, 9 znakomitych autorskich albumów i wiele nagrań ze swoim udziałem jako pianisty.

Komeda, Hłasko, Polański, Skolimowski, Dymny, Cybulski, Kobiela - byli wyjątkowi, choć, jak twierdzą ich przyjaciele i znajomi, nie mieli świadomości wyjątkowości. Łączyła ich sztuka, ale także niechęć do komunizmu, może nawet nienawiść. Z wzajemnością - nie byli pupilami władz reżimowych. Dwaj ostatni: Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela przyjaźnili się począwszy od krakowskiej PWST, którą razem kończyli. Razem też współtworzyli gdański kabaret "Bim-Bom" z Jackiem Fedorowiczem, Jerzym Afanasjewem.

Bobek

Bogumił Kobiela, dla najbliższych Bobek. Niewielkiego wzrostu, o przeciętnej urodzie i o wielkim wdzięku i talencie. Talencie, który rzadko się zdarza. Dziś miałby 78 lat. Miałby, gdyby nie ten fatalny poślizg. Brawura kierowcy? Oni wszyscy brawurowo żyli i niezwyczajnie umierali. Pokolenie kaskaderów? "Bim-Bom" jeszcze przed październikiem 1956 roku atakował głupotę i arogancję władzy. Kobiela, wraz z Cybulskim, wymyślali, inscenizowali i reżyserowali programy. Tak wspomina te lata Jacek Fedorowicz: "Bim-Bom trwał sześć lat. Od 1954 do 1960 roku. Kobiela był nim pochłonięty od pierwszej premiery do ostatniego spektaklu - poświęcając mu swój talent, czas i siły.(...) Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny.(...) Był zawsze autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl.(...) Był bardzo konsekwentny w przekazywaniu swojego spojrzenia na świat. (...) Stale łamał utarte systemy myślenia, stale szukał czegoś nowego, nie chciał poddawać się konwencjom i unikał powtórzeń".

Każdy z pięciu programów "Bim-Bomu" urastał do rangi wydarzenia. Kobiela założył również krótko działający, eksperymentalny Teatr Rozmów. Reżyserował także ze Zbigniewem Cybulskim w Teatrze Wybrzeże spektakle: "Jonasz i błazen" Jerzego Broszkiewicza i "Król" Gastona de Caillaveta i Roberta de Flersa. W teatrze tym zagrał jeszcze Hieronima w "Pierwszym dniu wolności" Leona Kruczkowskiego i Berengera w "Nosorożcu" Eugéne'a Ionesco. W roku 1961 Kobiela przeniósł się z Gdańska do Warszawy. Występował w teatrach Ateneum, Komedia, a także w znanych kabaretach: "Wagabunda" i "Dudek". Realizował wraz z Jerzym Gruzą i Jackiem Fedorowiczem cykliczny program telewizyjny z udziałem publiczności "Poznajmy się", gdzie sam wystąpił w roli Szefa.

W 1960 roku zagrał swą życiową rolę - Jana Piszczyka w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka. "Rola Piszczyka napisana była specjalnie dla Kobieli. Bez niego ten film byłby może tylko dydaktyczną satyrą na ludzi bez własnego oblicza.(...) Aktor pokazywał człowieka uwikłanego w nieprawdę i tę nieprawdę demaskował. Jego bohater chce przybrać formę, w której inni by go akceptowali. Chce być taki jak inni, ale pech czy może nadmiar dobrych chęci sprawia, że ten gorliwiec zostaje rozpoznany i wyśmiany" - pisał Tadeusz Sobolewski.

Stworzył w tym filmie karykaturalną wizję polskiego losu, stworzył postać antybohatera zmagającego się na swój sposób z zawirowaniami polskiej historii. Ciekawą postać drugoplanową obok wspaniałej roli Cybulskiego - wykreował w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" - jego Toledo skrywał się za różnymi maskami. "Bobek, który na ekranie śmieszył, w życiu codziennym był zorganizowany, porządny, świetnie dający sobie radę z kobietami" - pisała Agnieszka Osiecka.

Niezwykły wręcz epizod stworzył w filmie "Wszystko na sprzedaż" Andrzeja Wajdy, który powiedział o Kobieli: "Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych.(...) Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać".

Miał objąć główną rolę w "Rejsie" Marka Piwowskiego. Andrzej Wajda myślał o zrealizowaniu w TV jakiejś sztuki Szekspira, w której zagrałby Kobiela. Ostatnią wielką rolę zagrał w Teatrze Telewizji, ale nie u Wajdy, lecz u Jerzego Gruzy - jako legendarny już Pan Jourdin z "Mieszczanina szlachcicem" Moliera przeszedł do historii polskiego teatru.

W 1967 tragicznie zginął Zbigniew Cybulski. Na pogrzebie przyjaciela przemawiał Kobiela. Zapytał: "Kto z nas będzie następny?". Dwa lata później odeszli wszyscy trzej: Hłasko, Komeda i Kobiela. Trzej czarodzieje. Trzy indywidualności. Trzy legendy.

Jolanta Ciosek

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie, małopolsce, Polsce i Świecie.

16 lipca 2009   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 30 31 32 33 34 ... 74 75 >
Jurand | Blogi