• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Kronika miasta i gminy Skała

Prywatna Kronika miasta i gminy Skała

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Warto wiedzieć
    • http://www.gimskala.net/
    • O Zbigniewie Święchu
    • Rozkład jazdy MBM Bus
  • Warto zerknąc
    • Centrum Kultury w Skale
    • Informator turystyczny Ojcowa
    • Mapa Ojcowa- gogle
    • O powstaniu na naszej ziemi
    • Pieśni legionowe
  • Zajrzyj przed wycieczką
    • Dom Jana Pawła II
    • Ojcowski Park Narodowy
    • Orkiestry dęte
    • Park miniatur
    • Zamek w Pieskowej Skale
  • Zajrzyj-ciekawe
    • Cyganka
    • Cyganka (1980) LIVE
    • Dziennik Polski
    • Ewa Demarczxyk
    • Ewa Demarczyk
    • Karuzela
    • Nakręć się miłością
    • Pałac w Minodze
    • PIWNICA POD BARANAMI
    • Pudel net
    • Skrzypek
    • Studio filmowe
    • Witamy w Pcimiu
    • Zima w Pcimiu

Archiwum

  • Luty 2010
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009

Najnowsze wpisy, strona 35


< 1 2 ... 34 35 36 37 38 ... 74 75 >

Bajki Andrzej Kozioł: MINĄŁ TYDZIEŃ

Dobitnie potwierdziła się stara już teza, iż świat jest globalną wioską.

Miliony - zapewne setki milionów ludzi! - zgromadziły się przed telewizorami, aby oglądać pożegnanie Michaela Jacksona. Ostatni tak gromadny pogrzeb odbył się przed kilku laty, po śmierci lady Diany. Wtedy też były łzy, kwiaty, śpiewy i ogromna telewizyjna widownia.

Co łączy lady Di, angielską arystokratkę, żonę brytyjskiego następcy tronu, z królem popu, murzyńskim, amerykańskim chłopcem, który wspiął się na szczyty show-businessu? Oboje byli postaciami ze współczesnych bajek, opowiadanych przez mass media.

Księżna Diana - mimo iż nie była biedną sierotką - miała coś ze współczesnego Kopciuszka. Jackson to - oczywiście, jak wszyscy zgodnie twierdzą - Piotruś Pan, mężczyzna chłopiec, który dzięki ogromnym pieniądzom mógł zrealizować swe chłopięce marzenia. Zbudować Nibylandię, krainę, w której trwa wieczna zabawa, połączenie wesołego miasteczka z ogrodem zoologicznym.

Lubimy bajki i może dlatego Jolanta Kwaśniewska, żona byłego prezydenta, bije w sondażach całkiem poważnych kandydatów, z Donaldem Tuskiem i aktualnym prezydentem na czele. Gdyby wybory prezydenckie odbywały się dzisiaj i gdyby ludzie głosowali tak, jak twierdzą, iż będą głosowali, mielibyśmy pierwszego w historii prezydenta kobietę.

Niektórzy twierdzą, iż to zasługa męża pani Jolanty, bo zmęczone społeczeństwo dobrze wspomina prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego. Inni uważają, że wysokie notowania Kwaśniewskiej są następstwem niedawnego Kongresu Kobiet Polskich. Jeszcze inni sądzą, iż ludzie zmęczeni są politykami wszelkiej maści, że mają dość wszelkich partii - od PO po PiS - że mają dość partyjniactwa.

W ostatnim z tych twierdzeń jest coś na rzeczy, ale nie zapominajmy jeszcze o czymś - o powszechnej skłonności do bajek.

I znów - podobnie jak księżna Diana - Jolanta Kwaśniewska nie jest Kopciuszkiem, ale gdyby rzeczywiście zamieszkała w Pałacu Prezydenckim, mielibyśmy do czynienia z baśniowym scenariuszem.

Dlaczego?

Bo bajka nie liczy się z realiami.

Prosty chłop zostaje królem i może zrealizować swoje marzenia - przegryzać słoninę boczkiem i - jak w popularnej niegdyś piosence - berłem utrącać szyjkę półlitrówki.

Parobczak przemyślnym sposobem zabija smoka, dzięki czemu poślubia królewnę, a wzruszony teść oddaje mu połowę królestwa.

Biedna sierotka poślubia księcia i już nie musi szorować podłóg złej macochy i przebierać maku wymieszanego z jakimś świństwem.

Dobro zostaje nagrodzone.

Za co zostałaby nagrodzona Jolanta Kwaśniewska?

Za to, że jest przystojna, dobrze się ubiera, potrafi składać wyrazy w zgrabne zdania, a zgrabne zdania w logiczną całość, co nie przychodzi łatwo wielu politykom.

Wie, jak się je bezy, a jedzenie bezy wcale nie jest takie łatwe - bo to wredne ciastko pęka pod widelczykiem, rozpryskując się na dziesiątki kawałków, a brać je do ręki i zajadać niczym kanapkę - jakoś nie uchodzi. Lepiej więc unikać jedzenia bez w miejscu publicznym, oddając się tej przyjemności w domowym zaciszu.

Ma więc pani Jolanta rozliczne kwalifikacje, ale czy stanie się bohaterką bajki? Czas pokaże...

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie ,Polsce i Świecie

15 lipca 2009   Dodaj komentarz

Kosa polska

Angielska mistrzyni koszenia
Fot. Julian Rose

Od lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy Edward Gierek zapragnął nowoczesnej wsi, i kupił licencje na wydajne maszyny rolnicze, nadchodził zmierzch kosy.

Kiedyś, za Polski Ludowej, kraj nasz był potęgą. Potęgą w produkcji kos. Eksport szedł do wielu krajów, które ceniły sobie solidność tych wyrobów. Rodzime rolnictwo też nie narzekało. Mogło wtedy narzekać na jakość ciągników albo snopowiązałek, ale nie na jakość kos.

Dziś, po latach prosperity, czarne chmury zebrały się nad ostatnim w kraju producentem.

Wilamowice, ponad 2-tysięczne miasteczko położone koło Bielska-Białej. W latach międzywojennych spółka Bartelmus i Hendel-Dubowski założyła w Starym Bielsku fabrykę nitów, śrub, a wkrótce potem kos i sierpów. Do dzisiaj, z niewielkimi przerwami, produkuje się tu kosy. W skomplikowanych polskich dziejach kosa, jak wiadomo, nie była tylko prostym narzędziem rolniczym. Każdy przecież słyszał choćby o sławnych kosynierach z okresu insurekcji kościuszkowskiej...

- Jeszcze w latach 90. sprzedawaliśmy 120 tysięcy kos rocznie. W tym czasie mechanizacja w krajowym rolnictwie była już dość zaawansowana, ale w dużym stopniu ratował nas eksport - mówi Jerzy Korczyk, prezes Starobielskiej Fabryki Kos, spółki z o.o., zakładu, który trwa przy niezmienionej nazwie od 1938 roku.

W czasach, gdy Polska była potęgą kosiarską, zakład rzucał na rynek po 200 tys. sztuk w ciągu roku, w dodatku miał rodzimą konkurencję. Pierwszą na ziemiach polskich wytwórnię kos założył Jacek Jezierski w Sobieniach Szlacheckich na Mazowszu. Było to na przełomie XVIII i XIX wieku.

Od lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy Edward Gierek zapragnął nowoczesnej wsi, gdy kupił licencje na wydajne maszyny rolnicze, nadchodził zmierzch kosy.

- Do niedawna nasze wyroby trafiały nawet do Afryki. Sporo sprzedawaliśmy na Bałkanach, w zachodniej Europie, w krajach dawnego Związku Radzieckiego. W 2002 roku z tego ostatniego regionu nadchodziły już niepokojące nas wieści, lecz rynek jeszcze trwał - podsumowuje prezes.

Kilka lat temu Algierczyk zamieszkały w Krakowie i zakład w Wilamowicach zrobili interes. Dwadzieścia tysięcy kos pojechało do Algierii.

Były trochę inne od tradycyjnych, polskich - przede wszystkim ważyły więcej o jedną trzecią. Takie było życzenie odbiorcy.

W naszym kraju są coraz mniej potrzebne. Niektórych poważnie to martwi. Martwi na przykład Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC). Koalicja chce zachować resztki starej wsi - bogactwo natury, tradycyjne formy gospodarowania, kulturę ludową i piękne krajobrazy. Koszenie zwykłą kosą również.

- Oczywiście, to także ma związek z dawną, ginącą na naszych oczach wsią - podkreśla Jadwiga Łopata, dyrektorka ICPPC, właścicielka gospodarstwa ekologicznego w Stryszowie, powiat wadowicki. - Kosa i koszenie mają istotne znaczenie w naszym ruchu, ponieważ nawiązują do dawnych, ekologicznych metod gospodarowania. Niedawno wróciłam z Anglii, z wielkiego festiwalu kosiarzy, w którym brały udział także kobiety. Na Zachodzie zrozumieli już istotę problemu. Tak jak my pospiesznie likwidujemy resztki tradycyjnego rolnictwa na rzecz wielkoobszarowego, tak oni pospiesznie, z determinacją, próbują je reaktywować. Nie chcą oglądać na polach tylko bezkresnych łanów kukurydzy.

Pani dyrektor opowiada, jak jej goście z amerykańskiego Uniwersytetu Dakota chcieli kupić na naszym targu kosę, ale polskiego wyrobu. Był problem, bo częściej można było dostać ukraińską.

- Ci, którzy jeszcze używają tych narzędzi, choćby okazjonalnie, wolą nasze kosy, lekkie i zgrabne - przekonuje Jadwiga Łopata-Wietrzna.

Z Anglii pani dyrektor przywiozła pamiątkę: minikowadło do klepania kosy, unowocześnione, umożliwiające bardzo precyzyjne klepanie. Świat i w tej dziedzinie odnotował postęp.

W Polsce też nie chcą całkiem zapomnieć o koszeniu kosą. Urząd Gminy w Łambinowicach na Opolszczyźnie od siedmiu lat organizuje turniej "Złota kosa". W ulotce do imprezy organizatorzy piszą: "W dobie wielkiego postępu technicznego, w XXI wieku, a zatem radykalnych zmian również w dziedzinie rolnictwa, mieszkańcy naszego kraju coraz mniej wiedzą na temat dawnych metod żniwowania. Niewielu wie, że podstawowymi narzędziami do żęcia zbóż i traw były sierp, który trafił do nas w XIV wieku, i kosa, która trafiła w wieku XVIII. Tradycje żniwowania, które dziś zupełnie zanikły, znane są jedynie z literatury, np. z &raquo;Chłopów&laquo; Reymonta".

Katarzyna Byra z UG w Łambinowicach mówi, że impreza powstała w ramach programu wojewódzkiego "Odnowa wsi". Chodziło przede wszystkim o uaktywnienie środowiska wiejskiego, o jakieś społeczne inicjatywy. Grupa "Odnowa wsi" odnowiła jednak wieś w zaskakujący sposób, w powrocie do starego...

Arcybiskup kosi łąkę

- W tamtym roku impreza bardzo się udała. Do Piątkowic, w której jest rozgrywana konkurencja, dojechało 12 drużyn, także z sąsiednich gmin - relacjonuje Katarzyna Byra. - Na wyznaczonym terenie kosi się sierpem i kosą, wiąże i ustawia snopy. Zawodnicy startują też w kategorii klepanie kosy. Zdarzają się młodzi, ale za każdym razem się okazuje, że starsi pozostają bezkonkurencyjni.

Bezkonkurencyjny jest na przykład Konstanty Biernacki, sołtys Piątkowic. Skończył 71 lat. W tamtym roku zajął pierwsze miejsce.

- U nas, we wsi, nikt już nie używa kosy - mówi. - Wszędzie mechanizacja i mechanizacja. Sztuka koszenia czy klepania kosy zupełnie zanika. Konnych kosiarek też już nie ma. Ja chwytam za kosę, gdy chcę skosić trawę. Umiem to robić od piętnastego roku życia. We wsi, z której pochodzę, w centralnej Polsce, maszyn długo nie było.

Pan Konstanty od kilkunastu lat ma jedną i tę samą kosę, polską, ostrzy ją osełką i klepie, teraz rozgląda się za nową.

- Wydaje mi się, że w przeszłości lepsze były, z lepszego materiału.

W Rodakach, pow. olkuski, organizowany jest Małopolski Festiwal Koszenia Łąk, a na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego, na Podlasiu, w podobnych zawodach startują często znane postaci. Kiedyś, jako kosiarz, pojawił się tam... abp. Leszek Sławoj-Głódź.

Biebrzańska impreza jest dość znana w kraju, a mistrzostwa koszenia łąk bagiennych mają wyraźny podtekst ekologiczny. Bo ekolodzy głośno nawołują do chwytania za kosy, obawiając się, że mechaniczne kosiarki zagrożą poważnie niektórym gatunkom roślin oraz owadów. Kosa ma chronić łąkowe ekosystemy przed całkowitą degradacją.

Unia Europejska koszenie kosą ma w dużym poważaniu. Są programy rolno-środowiskowe, w ramach których za tradycyjne wykaszanie łąk przewiduje się dopłaty. Jednajk kosy nadal są prawie bezrobotne. Młodzi nie umieją kosić, bo nie mają od kogo się uczyć, a starzy wiejscy kosiarze wymierają. Poza tym trzeba mieć niezłą krzepę i dużo czasu.

Dlatego prezes Starobielskiej Fabryki Kos jest pesymistą. - Na rynku krajowym nie ma dobrych perspektyw dla naszego wyrobu, a na zagranicznych właśnie się kończą.

Dobrze to widać w fabrycznym magazynie. Pełno długich, ostrych noży w środku, choć fabryka dogadzała klientom jak mogła. Kosy bywały w kolorach: platynowym, złotym, srebrnym, kasztanowym, fioletowym...

W tym roku, do tej pory, zakład sprzedał 25 tys. kos. Prezes Korczyk mówi, że aby przeżyć, w ciągu roku należy sprzedać co najmniej 70 tysięcy.

Osobliwa fabryczka

Wszystko jeszcze kręciło się nieźle, póki do akcji nie wkroczyli... Kto? To jasne, Chińczycy. W tarnowskim sklepie z narzędziami rolniczymi bez trudu można kupić kosę. Polską, z Wilanowic, i z Dalekiego Wschodu. Ta druga jest o ponad 30 procent tańsza.

- Dożyliśmy czasów, w których ludzie poszukują głównie tańszego towaru, nie zastanawiając się nad jakością - ubolewa prezes "Starobielskiej". - Ktoś, kto potrzebuje kosy bardziej do pielęgnacji terenu zielonego, niż do wykaszania dużych połaci, tym bardziej nie zastanowi się nad jakością. W Polsce nie ma już tradycyjnych kosiarzy.

Kosa polska wyrabiana jest podług starych metod, choć proces technologiczny, jak się to szumnie określa, też podlegał pewnym modyfikacjom. Produkcja zaczyna się od cięcia blach z wysokowęglowej stali, a kończy - poprzez walcowanie i hartowanie - na zabezpieczaniu specjalną taśmą ostrych krawędzi noża.

- Mimo że używa się teraz młotów sprężarkowych, ciągle można mówić o swobodnym kuciu na gorąco. To proces, w trakcie którego wykonuje się około 40 operacji - podkreśla prezes Korczyk. - Są u nas ludzie, którzy spędzili przy tej robocie spory kawał swego życia, odznaczają się wysokim kunsztem. Teraz nie wiadomo, co z nimi będzie.

Chińczycy to jedno z zagrożeń. Rozwija się również import z Ukrainy, przez Czechy i Słowację. Prezes szacuje, że import, ze wszystkich stron, zabrał jego firmie 70 proc. rynku. W dodatku zdarza się, że sprytna konkurencja maluje kosy podobnie jak "Starobielska".

- Kiedyś liczącym się dla nas odbiorcą była Słowenia. W tym roku nie sprzedaliśmy tam ani jednej sztuki. Nie pomogły nasze wizyty na miejscu i działania marketingowe. Tamtejszy rynek całkiem się załamał.

Jerzy Korczyk tłumaczy, że możliwości redukcji kosztów produkcji wyrobu wysokiej jakości są ograniczone. Po pierwsze, stal węglowa sprowadzana jest z zagranicy, po drugie, w Polsce coraz większy udział w kosztach mają ceny energii elektrycznej i gazu. A fabryka kos potrzebuje sporo i jednego, i drugiego.

W 2006 roku spółka z Wilamowic zwróciła się do rządu z prośbą o wprowadzenie cła na import prostych narzędzi do żęcia, ale odpowiedź była odmowna. Polskiemu zakładowi nie należała się ochrona, ponieważ jest w kraju jedynym producentem kos.

A więc będzie jak będzie. Starobielska fabryczka to już ewenement w skali europejskiej. W przewodnikach turystycznych wymienia się ją jako osobliwość, zabytek przemysłu. Jednak jej przyszłość stoi pod znakiem zapytania.

W całej Europie przetrwało jeszcze kilka fabryk kos. Było ich więcej, ale Chińczycy wielu konkurentów już dawno wykosili.

Wiesław Ziobro

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie ,Polsce i Świecie

15 lipca 2009   Dodaj komentarz

Znikną patrole policyjne?

BEZPIECZEŃSTWO. Aż o trzy tysiące etatów mniej będzie miała w tym roku policja. Takie drastyczne oszczędności zapisano w projekcie nowelizacji budżetu.

W tym roku małopolska policja przyjęła 99 policjantów. Wakatów ma jednak aż 380.

- 112 etatów zostało już zamrożonych z początkiem roku. Później zaczęły się odejścia policjantów i w tej chwili nie obsadzonych etatów mamy 380. Liczyliśmy, że przyjęcia zaczną się w drugiej połowie roku. Tymczasem, jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość o ogromnych cięciach. A to oznacza, że do końca roku nikogo już nie przyjmiemy. Efekty prawdopodobnie niedługo zobaczymy: zabraknie policjantów nie tylko do patrolowania ulic, ale też do podejmowania interwencji - mówi Janusz Łabuz, przewodniczący NSZZ Policjantów w Małopolsce.

Cięcia w policyjnym budżecie już wcześniej odbiły się na zatrudnieniu cywili. Z wyliczeń związkowców na początku br. wynikało, że blokada etatów (cywilnych i 112 mundurowych) pozwoli zaoszczędzić małopolskiej policji ok. 4,15 mln zł. Teraz okazuje się, że te oszczędności wyniosą ponad 10 mln zł, a w skali całego kraju - przy blokadzie 3 tys. etatów - ponad 150 mln zł. Ale na tym łatanie budżetu prawdopodobnie się nie skończy. Sama małopolska komenda dostała w tym roku o 89 mln zł mniej na wydatki bieżące. Od wielu miesięcy zalega więc funkcjonariuszom z wypłatą należnych im świadczeń, m.in. za dojazdy do pracy.

Już dziś problemy kadrowe odczuwa większość policyjnych jednostek. Za kilka miesięcy będą one jeszcze większe, ponieważ ostatni korpus służby kandydackiej (zastępczej służby wojskowej) zniknie z naszych ulic. W skali kraju oznacza to ponad 2 tys. mundurowych mniej, w Krakowie - 200 mniej. Początkowo zapowiadano, że służbę kandydacką zastąpi służba kontraktowa.

- Na służbę kontraktową potrzebne są pieniądze, których nie mamy. Trzeba było zrezygnować z tego pomysłu i szukać innych rozwiązań na wzmocnienie oddziałów prewencji. Jednym z nich jest uzupełnienie wszystkich istniejących wakatów w policji - mówił nam kilka miesięcy temu Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji. Zapowiadał też roszady w rozdziale etatów do oddziałów prewencji między województwami. W wyniku etatowych przesunięć, Kraków miał dostać 105 etatów z komendy głównej. Wiadomo już, że ich nie dostanie, a na uzupełnienie wakatów też nie może liczyć.

(EK)

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie ,Polsce i Świecie

15 lipca 2009   Dodaj komentarz

Utonął ratując kolegę

W sobotę w Cianowicach (gm. Skała) w zalanym wodą wyrobisku utopili się dwaj mężczyźni w wieku 44 i 49 lat.

Nad akwenem przebywali mieszkańcy okolicznych miejscowości - jeden z utopionych był mieszkańcem Cianowic. Niektórzy przyjechali tu na rekreację, inni na wędkowanie, bo staw dzierżawiony jest od gminy przez Koło Wędkarskie, które go zagospodarowało i zarybiło. Jeden z mężczyzn postanowił się wykąpać. Gdy zaczął tonąć, na ratunek pospieszył inny. Jednak nie tylko nie udało mu się uratować kolegi, ale i sam stał się ofiarą wody. Pozostali uczestnicy widząc, co się stało, opuścili wyrobisko.

Policjanci z Komendy Powiatowej Policji w Krakowie i ze Skały badają okoliczności tragedii i ustalają nazwiska osób tam przebywających.

(EKT)

Czytając Dziennik Polski dowiesz się więcej o swojej małej Ojczyźnie ,Polsce i Świecie

15 lipca 2009   Dodaj komentarz

Czesław Niemen ( Немен ) - Pa dikim...

14 lipca 2009   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 34 35 36 37 38 ... 74 75 >
Jurand | Blogi